Cyferki wirowały po kartkach jak małe, czarne stworzonka. Głowa mnie już bolała od ciągłego obliczania i omawiania, a ten chłopak gdzieś zniknął. Trzydzieści minut temu poszedł do łazienki i zaginął. Chyba aż się pofatyguję i zobaczę, co takiego wyrabia. Tak szczerze to miałam nadzieję na łatwiejszy materiał, teraz wiem że się przeliczyłam. Ledwo nadążałam z wszystkim, a dopiero skończyliśmy trzecią część przedmiotów ścisłych. Do tego dochodziły najrozmaitsze języki plus przedmioty typu historia. Uch, nienawidzę szkoły.
Wstałam z wysiedzianej kanapy w mdłe kwiatki i podążyłam w stronę półotwartych drzwi. Wisiał nad nimi fikuśny zegar wskazujący godzinę szóstą. Świecił fosforyzującym blaskiem tak, że litery były delikatnie rozmazane. Wzięłam niepewny oddech i wychyliłam się na drugą stronę pokoju. Nie wiem, czemu tak reagowałam na ten dom, budynek jak każdy inny. Chociaż z drugiej strony, porażał swoim ogromem i przytłaczającym charakterem. Wysunęłam z pokoju najpierw jedną nogę, potem drugą, uważając żeby przypadkiem nie rozchylić drzwi szerzej niż są. Mogłyby wtedy zatrzeszczeć, a w jakiś ciekawy sposób bałam się tego dźwięku w takim ogromnym miejscu. Wyszłam z pomieszczenia, mój głos rozniósł się zdecydowanie za głośno po korytarzu.
- Jake? Gdzie jesteś?- błądziłam wzrokiem po tapecie, nieraz z wyrwanymi kawałkami i prześwitującym drewnem.
Usłyszałam huk gdzieś nade mną i podskoczyłam w miejscu. Zlał mnie zimny pot i ukłuło zdenerwowanie. Nagle zdałam sobie sprawę, że jestem kompletnie sama i wpadłam w lekką panikę. Zazwyczaj nie zwróciłabym nawet uwagi na ten fakt, ale teraz, w tej atmosferze, zrobiło się bardzo nieprzyjemnie. Poruszałam się z początku niepewnie, ale zaraz zdałam sobie sprawę z szerokiej gamy czających się na mnie potworów i przyspieszyłam kroku. Za chwilę już biegłam. Trafiłam na schody, którymi schodziłam rano i usłyszałam znów huk. Zaczęłam zbiegać ze stopni, obejrzałam się za siebie. Wpadłam na coś. Albo na kogoś.
- Hej, przed czym tak uciekasz?- na jego twarzy malowało się zabawne zdziwienie. Chyba zobaczył na jakim tkwię stopniu zdenerwowania, bo spoważniał.- Coś się stało?
- Nie było cię pół godziny, to się stało!- odsunęłam się najdalej jak mogłam, trzeba dodać iż prawie na nim leżałam. Pachniał bosko, chyba będę musiała się trzasnąć w twarz.
- Poszedłem tylko się napić, trochę zabłądziłem- zmarszczył brwi.- Mogłabyś być ciut milsza.
- Kiedy chcę być miła, najczęściej się zwyczajnie nie odzywam- odburknęłam i znowu podskoczyłam. Huk się powtórzył.
- Co to było?- chłopak popatrzył do góry.
- Nie wiem, jak wyszłam z pokoju, to to się zaczęło- wzruszyłam ramionami i zrozumiałam, że nie chciałabym być w tej chwili sama. W jakimś stopniu byłam mu wdzięczna.
Przyszło mi coś na myśl, zagwizdałam trzy razy. Jednak moje przypuszczenia były mylne, z dołu doszło nas rytmiczne tupanie. Luka wskakiwał po dwa stopnie, całe schody się trzęsły, gdy dwieście kilo galopowało z wywieszonym jęzorem. Dopadł nas i otarł się swoim wielkim cielskiem o chłopaka. Czy ja jestem zazdrosna?
- No to chodźmy sprawdzić, co to się tak dobija- Jake zaczął iść w kierunku przeciwnego końca długiego korytarza, na którym ulokowane były schody na strych. Widziałam je wcześniej, to znaczy prawie. Były tam małe drzwiczki, a na nich wypisane: strych. Dobra, niech mu będzie, ale ja jego zwłok nie będę ciągała.
Szłam za chłopakiem i psem, czułam się niepewnie, wszystko mnie zaczęło przerażać. Boże, jak po halucynogenach. Człowiek też wtedy tak reaguje, kiedy jego najgorsze koszmary pojawiają mu się przed nosem. Korytarze w tym domu były za długie, jak na mój gust.
W końcu dotarliśmy do małych, niskich, niepozornych drzwiczek. Jake nacisnął na żeliwną klamkę, a ta zajęczała z protestem. Musiała być ciężka, bo chłopak z trudem dociągnął ją do końca. Drzwi też ważyły swoje, otwierały się powoli i ze zgrzytem. Gdy ukazały nam swoją wewnętrzną ciemność, chłopak popatrzył na mnie z wyczekiwaniem.
- Co?- zmierzyłam go wampirzym spojrzeniem.
- Panie przodem- uniósł jedną brew i ukłonił się nisko, wskazując gestem wnętrze.
- Nie wkurzaj mnie. Kończą mi się miejsca, gdzie można ukryć ciało- uśmiechnęłam się lekko i chciało mi się śmiać. Z siebie. Kiedy ja ostatnio uśmiechnęłam się bardziej, niż półgębkiem?
Ale weszłam do środka, obejrzałam się za siebie, czy aby na pewno idą za mną. Stawianie kolejnych kroków było czymś, co zmuszało mnie do nadmiernego wysiłku. Byłam wysportowaną osobą, jednak zdyszałam się. Głupia astma. Schodki (bo były za małe i za wąskie, by je nazwać schodami) ciągnęły się ostro w górę, trzeba było mocno trzymać się zbutwiałej poręczy. Powietrze było gorące i wilgotne, zapach zgniłego drewna drażnił nozdrza. Mało co było widać, tylko zarys kolejnych drzwi na górze. Gdy do nich dotarłam, nacisnęłam kolejną klamkę. Tyle że ta była lekka, łatwo odstąpiła, drzwi również.
Znalazłam się na strychu. Kroki stawiałam ostrożnie, podłoga niebezpiecznie skrzypiała. Poczekałam aż pojawi się kudłaty stwór i zajmie miejsce przy mnie. Pies przyszedł chwilę po nim. Rozejrzeliśmy się po ciemnym pomieszczeniu, tak w sumie to niewiele było tam widać.
- Gdzieś tu musi być włącznik...- usłyszałam szuranie po ścianie, dopiero po chwili uświadomiłam sobie, że to Jake, a nie oślizłe zwierzę.
Zaraz rozległe pomieszczenie rozjaśniło się za pomocą rozmieszonych wszędzie lamp oliwnych. Dziwne, ciotka przez tyle lat nie zmieniała nic kompletnie w tej ruderze? A może po prostu nie miała czasu? Ale co z kolei może robić grubo ponad stuletnia babcia...
- Kim była dla ciebie Ofelia Hendelhaw?- Jake zapytał gdzieś zza jakichś kartonów.
- Ciotką. To znaczy, wszyscy tak na nią mówią, ale ja wątpię żeby była moją ciotką. Za stara była- założyłam kosmyk włosów za ucho i poszłam przyjrzeć się, co robi.
- Może niekoniecznie była twoją ciotką, ale na przykład twojej mamy- chłopak grzebał w jakimś pudle. Wypadły z niego już różne teczki, papiery i zdjęcia.
- Nie, wiek też się nie zgadza- uklękłam koło niego i sięgnęłam po byle jaką fotografię na podłodze.
Była nie tyle czarno biała, co brązowa. Widniał na niej dom. TEN dom. Zdjęcie zrobione było od frontu, różniło się trochę od dzisiejszego widoku. Przede wszystkim zieleń była bujniejsza, krzaki były przycięte na jakiś wzór. Teraz mało co przypomina tamtą fotografię. Nawet trawa jest mniej bujna.
- Na co patrzysz?- chłopak odwrócił się do mnie z czymś w ręku i usiadł. Za blisko.
- Na zdjęcie.
- Śmieszne- chwycił brzeg fotografii i przechylił bardziej do siebie.- To serio ten dom?
- Najwyraźniej- starałam się wyrwać mu te zdjęcie, ale trzymał je mocno. Dałam za wygraną i zainteresowałam się papierami, które trzymał w drugiej ręce.
- Co trzymasz?
- Papiery.
- Śmieszne- wyciągnęłam po nie rękę, a wtedy odsunął je do boku.
Sapnęłam z niezadowoleniem i wstałam. Przeszłam na drugą stronę, a on przerzucił dokumenty do drugiej ręki. Wydęłam usta i postanowiłam podejść go sposobem. Usiadłam na przeciwko i tak długo na niego patrzyłam, aż się na mnie spojrzał. Wtedy powiedziałam do niego w myślach, żeby podał mi te papierzyska. Chyba go nie tknęło, bo się tylko uśmiechnął. Za to mnie wręcz uderzyło, kiedy odpowiedział.
- Wiedziałam!- wykrzyknęłam triumfalnie i wskazałam na niego palcem.
- No ja wiedziałem od początku- przechylił głowę, a jego oczy miały zadziorny wyraz.- W autobusie też wydawałaś się zdziwiona.
- Nie byłam zdziwiona, myślałam że nic nie wiesz o tym- zmrużyłam oczy. Chyba go nie doceniłam, był chytrzejsza osobą niż przypuszczałam.
- Miałem nie wiedzieć, że umiem czytać w myślach? Uznajesz mnie za głupiego?- zrobił tak bardzo zdziwioną minę, że aż parsknęłam śmiechem i kolejny raz się zdziwiłam.
- Nie, wydawało mi się po prostu, że nie wiedziałeś, co zrobiłeś- miał tak bardzo jasne oczy, szare.
- To ty wyglądałaś bardziej na tą niezorientowaną.
Przyglądaliśmy się sobie nawzajem przez dłuższy czas, do momentu gdy zagrzmiało. Oboje spojrzeliśmy na duże okno za nami, gdzie światło rozbłysło z całą swoją mocą. Rozstroiło mnie to, zdałam sobie sprawę, że siedzę na niestabilnym strychu.
- Jak to się zaraz zawali...- mruknęłam pod nosem i podniosłam się ostrożnie, reagując na każde skrzypnięcie.
- Spokojnie, sprawdziłem zanim weszliśmy dalej. Tutaj gdzie jesteśmy teraz, deski są nowe- chłopak podniósł się z gracją, a mój oddech został na chwilę wstrzymany.
Jake ruszył w stronę okna, co jakiś czas sprawdzając twardość podłoża. Usiadł na szerokim parapecie i spojrzał za okno. Kolejna błyskawica oświetliła pokój, a wraz z nim twarz chłopaka. Na chwilę korbki w moim umyśle się zatrzymały, a ja pozwoliłam sobie na moment radości. Jego rysy były idealne, szczęka mocno zarysowana, twarz jeszcze chłopięca. Uśmiechał się, miał dołeczek w prawym policzku, miałam ochotę wściubić w niego palec. Oczy z zafascynowaniem śledziły krajobraz za szybą, takie szare tęczówki muszą widzieć wszystko w innych, unikatowych kolorach. Ja mam zwykłe, niebieskie, dawno przestałam uważać je za wyjątkowe. Może i były ładne, ale ja lubiłam sobie wyobrażać, że mam śliczne, zielone oczy.
- Co się tak patrzysz? Mam coś na twarzy?- momentalnie zwróciłam wzrok w inną stronę, a policzki zapiekły mnie w ten szczególny sposób, kiedy jesteś tak bardzo zakłopotany.
- Nie, po prostu za tobą był taki duży pająk- chłopak odwrócił się, a ja dostałam szansę na teatralne westchnienie ulgi. Serio, trochę to pomaga.
- Hmm, nic nie widziałem- zwrócił się znowu w moją stronę.- Chodź, usiądź tutaj. Jest niesamowity widok.
Poszłam za jego prośbą i ulokowałam się w przeciwnym kącie. Faktycznie, krajobraz wybiegał na tyły domu: wielki ogród z gołymi drzewami, bez trawy, za to z ławkami i całorocznymi krzewami. Kolejny grom rozciął niebo i cały ogród zalśnił w białym blasku. To chyba tam na strychu rozpoczęła się nasza przyjaźń.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz