niedziela, 18 maja 2014

Rozdział 9 My i my

 Trawa była mokra, nieśmiałe kropelki wyglądały zza kruchego szronu. Mgła osiadła nisko przy ziemi, była mlecznobiała i zimna. Moje tenisówki były całe wilgotne, a ze sznurówek Jake'a spływał tusz. Jego bluza wisiała na mnie, jak worek na kartofle, ale było mi cudownie ciepło. Plusz od środka głaskał mnie delikatnie miękką fakturą. Stwierdziłam, że wcale nie aż tak źle jest spać na dworze, można pooglądać tyle stworzeń budzących się do życia.
- Jaki jest twój ulubiony kolor?- padło z ust chłopaka. Wiedziałam, że był to spontaniczne pytanie, zawsze zadawane tym samym, urywanym głosem.
- Niebieski- odpowiedziałam bez zawahania.- I zielony. A twój?
 Pytanie zadałam w sumie z grzeczności, ale odpowiedź mnie lekko zaskoczyła.
- Przezroczysty.
- Nie ma takiego koloru!
- Ależ jest. Jest w każdym innym kolorze, ale właśnie dlatego, że jest bezbarwny, jest dla nas niewidoczny.
 Zastanowiły mnie jego słowa. Ciekawe, że wcześniej nie rozważałam tego tematu. Tak, bardzo ciekawe. Ale cóż, zostało mi jeszcze mnóstwo tematów do przemyślenia, być może nareszcie znalazłam kogoś, z kim będę mogła normalnie pogadać.
 Chyba nadepnęłam na coś mokrego, bo moja orientacja miała się natychmiast zmienić na poziomą. Gdyby nie on. Nawet nie wiem kiedy jego ręce znalazły się na moim ciele, to był ułamek sekundy. Jedna dłoń leżała z rozczapierzonymi palcami na moich plecach, a druga spoczywała bezpiecznie na biodrze. Jednak mój mózg nie zdążył ogarnąć o co chodzi, a już stałam jak wcześniej. Lekko zmieszany Jake zwrócił wzrok ku ziemi i zaczął iść przed siebie.
- Hej, co to było?- po chwili stania w bezruchu, dogoniłam go najszybciej jak mogłam.
- Nic, po prostu nie chciałem, żebyś upadła- wzruszył ramionami, jakby nic go nie obchodziło, ale rumieńce zdradzały jego obecny stan. Uśmiechnęłam się lekko i pomyślałam, że słodko wygląda. O Jezu, co ja gadam...
 Szliśmy koło siebie wśród zarośli, nie pomyślałabym nigdy, że tą samą drogą biegłam zeszłej nocy. Ale nocą wszystko zmienia swoją postać. Ludzie także.
 Wyszliśmy na główną drogę. Zauważyłam mój dom całkiem niedaleko i uśmiech mi się poszerzył. Hmm, słyszałam że hemoglobina potrafi nanosić zmiany na umyśle, ale żeby aż tak... Chłopak odważył się na mnie spojrzeć i również jego usta wykrzywiły się w coś na kształt uśmiechu. Teraz to już naprawdę musiałam wyglądać jak zbiegła wariatka, zarażanie uśmiechem w końcu należy do ich zdolności. Może powinnam być w psychiatryku?
 Kamyki umykały spod naszych stóp, w powietrzu unosił się zapach świeżej trawy, ptaki zaczynały swoją codzienną pieśń. Stwierdziłam w myślach, że chyba polubiłam spanie pod gołym niebem. Spojrzałam w górę i ujrzałam gwiazdy lśniące blado na różowym tle. Drzewa zarysowywały swoje cienie, jakby utwardzając swoją niezależność.
- Lubię się wspinać na drzewa, a ty?- usłyszałam jego głos, był niezwykle naturalny w otoczeniu gołej przyrody.
- Nigdy tego nie robiłam- przyznałam szczerze. Jake pokręcił ze zrezygnowaniem głową i zaczął biec w stronę zarośli.
 Zdezorientowana ruszyłam za nim, dopiero po chwili zorientowałam się, że biegniemy w stronę rozłożystego dębu. Jego gałęzie rozciągały się aż pod niebo, przytłaczał swoim ogromem i dostojnością. Gwizdnęłam z uznaniem i zobaczyłam, jak Jake łapie za najniższy sęk i podciąga się do góry. Gra jego mięśni była widoczna nawet przez koszulkę, z trudem powstrzymałam się od nagłego złapania tlenu. Tak, zdecydowanie powinnam być w psychiatryku. A co jeśli ludzie zachowują się tak "na normalnie"? O Jezu, chybabym zwariowała...
- Pomóc ci, czy załapałaś?- siedział sobie najzwyczajniej w świecie okrakiem na gałęzi. Pokręciłam głową i chwyciłam się tego samego konara.
 Moje mięśnie były słabe, nie podciągałam się zbyt często. Piekły, kiedy zmuszałam się do większego wysiłku. Piekły to w sumie mało powiedziane: one paliły żywcem. Jednak byłam z siebie niemożliwie dumna, gdy usiadłam na przeciwko uśmiechniętego chłopaka. Oddychałam zmęczona, oparłam się o korę.
- Zawsze, gdy byłam mała, wyobrażałam sobie, że drzewa podpierają niebo- przez młode, zielone listki prześwitywały radośnie pierwsze promyki słońca.

sobota, 3 maja 2014

Rozdział 8 TAM i tam

 Piasek i żwir chrzęściły pod naszymi stopami, trampki odbijały się w szalonym rytmie. Uśmiech malował się na naszych twarzach, ubrania powiewały bezwładnie, gnaliśmy przed siebie. Biegłam w zupełnie nieznanym sobie kierunku, po prostu próbowałam nadgonić Jake'a. Dokoła drzewa zdawały się otulać moje ciało pajęczym kokonem, ciemność ogarniała zewsząd moje drobne ciało. Płuca paliły mnie, ale nie tak jak zawsze, teraz miałam wrażenie jakiegoś przystopowania. Zaraz... Moje płuca!
 Wtem przypomniałam sobie o astmie i wszystko zaczęło się dziać jakby obok mnie. Najpierw się zatrzymałam. Potem zaczęłam łapać gwałtownie oddech, moje płuca palił żywy ogień, miałam wrażenie, że zaraz zemdleję. Czarne mroczki krążyły bezładnie po wymyślonych elipsach mojego wzroku, gdzieś w oddali słyszałam jego głos. Ale był tak mglisty, tak niewyraźny, że z trudem rozpoznawałam do kogo należy. Upadłam na kolana i w przypływie agonicznego lęku zaczęłam szukać małego przedmiotu gdzieś w otchłani mojej kieszeni.
 Poczułam mokry nos przy swojej twarzy i dotyk na ustach. Chwyciłam mocno mały, biały inhalator i wzięłam dwie dawki lekarstwa. Nie zadziałało od razu. Duszności trwały jeszcze jakieś góra trzy sekundy, a potem zaczęły ustępować. Zaczynałam widzieć przerażoną, ale nadal przepiękną jego twarz i kudłaty łeb obok. Nadal oddychałam ciężko, ręce całe mi się trzęsły, nogi podobnie, nie mówiąc już o sercu.
- Wszy... wszy... Wszystko dobrze?- po raz pierwszy słyszałam, żeby ktoś się jąkał. Hmm, musiało to nieźle wyglądać.
- Nie wiem- odszepnęłam mu i przewaliłam się na plecy.
 Małe kamyczki wbijały mi się w skórę, ale nie zwracałam na to uwagi. Bo ON patrzył na mnie z niepokojem wymalowanym na twarzy. Czy naprawdę ktoś się mną aż tak interesuje? Cóż, nie wiem.
***
 Gwiazdy na niebie migotały niemal tak samo jasno, jak pojawiające się i znikające punkty na horyzoncie. Jeszcze nigdy nie widziałam tak wielkich latarni, Jake wyjaśnił mi, że te są morskie. Mają za zadanie pokazywać statkom, gdzie jest ląd i oświetlać wystające skały, żeby statek nie osiadł na mieliźnie i się nie rozwalił. To niesamowite, umysł ludzki potrafi wymyślić rzeczy, których używa się przez tysiące lat.
- Podoba ci się?- w tonie chłopaka wyczuwałam napięcie.
- Jasne, to niesamowite. Oprócz bolącego tyłka od zimnej ziemi jest super- pozwoliłam sobie na trochę sarkazmu.
 Faktycznie, siedzieliśmy na trawie już prawie pół godziny. Od mojego ataku minęło sporo czasu, Jake zdążył się trochę uspokoić i nawet przestał się pytać o moje samopoczucie. Ale było to strasznie miłe, takie słuchanie że ktoś naprawdę się o ciebie troszczy. Albo nie chce wzywać karetki. Jedno z dwóch, jednak mimo wszystko ciepło mi się robiło na sercu, kiedy go słuchałam. Oczywiście udawałam obrażoną i w ogóle, ale w duszy płakałam ze szczęścia.
 Jake się podniósł i zaczął zdejmować z siebie kurtkę.
- Co robisz?- zmarszczyłam brwi.
- Nie chcę, żebyś dostała zapalenia nerek przeze mnie- położył ubranie na ziemi i usiadł na brzegu.- Chodź.
 Podał mi rękę, a ja ją chwyciłam. Sama nie wiem dlaczego, może takie są ludzkie odruchy. Usiadłam koło niego, a on poruszył się niespokojnie.
- Zimno ci. Czemu wcześniej nie mówiłaś?- złapał w swoje ręce moje dłonie i zaczął je pocierać.
- Nie zauważyłam- z fascynacją patrzyłam w jego szare oczy, były takie szczere. Chociaż wokół nas było ciemno, to doskonale widziałam te niesamowite tęczówki.
- Ahm- popatrzył po mnie i z rezygnacją pokręcił głową.- No nie, mogłem chwilę zaczekać, aż się ubierzesz.
 Zaczął rozpinać bluzę, zdjął ją z jednego rękawa i podał mi go.
- A co ja mam z tym zrobić? Wydziergać sweter?- podniosłam jedną brew.
- Przydałby ci się- uśmiechnął się z przekąsem i wziął moją lewą rękę, po czym włożył ją w rękaw bluzy. Natychmiast zrobiło mi się ciepło i zapragnęłam więcej. Nie musiałam czekać długo, aż się do mnie przysunie i każe się w siebie wtulić. Zrobiło mi się ciut niezręcznie, bo jeszcze nigdy nie byłam z chłopakiem tak blisko. Więcej, ja z NIKIM nie byłam tak blisko. No, ewentualnie z matką, jak jeszcze siedziałam w jej brzuchu.
- Lepiej?- zabrzmiał jego głos.
 Nie odpowiedziałam mu werbalnie, było mi tak przyjemnie, że tylko pomyślałam.
- A jakżeby inaczej.
- To dobrze.
 Tak, było mi dobrze.
 Światła wokół nas powracały co chwila, olśniewając swoim blaskiem. Jeszcze nie widziałam wybrzeża za dnia, więc tym bardziej wydawało mi się magiczne nocą. Teraz, kiedy było mi ciepło, mogłam spokojnie zamknąć oczy. Dlaczego? Przecież jest tak pięknie. No fakt, ale człowiek jest tylko człowiekiem, a istoty ludzkie muszą czasami spać.
 Pod powiekami widziałam w dalszym ciągu obraz latarni morskiej, rozsiewającej swoje światło wszędzie, gdzie się dało. Z czasem coraz częściej zaczęłam przypominać sobie twarz pewnego chłopaka, do którego aktualnie byłam przytulona i... Odpłynęłam.
 Śniło mi się, że siedzę w domu. Stare ściany trzeszczały cicho moje imię, a podłoga zdawała się falować. Wokół mnie panował półmrok, światło sączyło się niemrawo z samotnego okna na końcu korytarza. Poczułam przypływ strachu, wiedziałam że coś się za mną czaiło. Zaczęłam biec w stronę okna, przekonana że w świetle będę bezpieczna. Ale to był jeden z tych snów, w których strach narasta, a droga jest nieskończenie długa. Nieważne jak rozpaczliwy był mój bieg, nieważne jak bardzo chciałam dostać się do okna, i tak nigdy nie dobiegłam do celu. W momencie, gdy moje przerażenie osiągnęło apogeum, kiedy zimne palce musnęły moją skórę, otworzyłam oczy i krzyk wydostał się z moich zaschniętych ust. Zerwałam się do pionu i pewnie próbowałabym biec, jednak ciepłe dłonie trzymały mnie mocno za ramiona, a znajoma twarz pochylała się nade mną. Oddech miałam przyspieszony, ciało pokryte potem, a z oczu wyglądały łzy. Otarłam je natychmiast ze złością i pociągnęłam nosem. Ogarnęła mnie wściekłość, że coś takiego przydarzyło mi się akurat przy nim.
- Wszystko okej?- głos miał spokojny, chyba już przywykł do moich ekscesów.
- Ta-ak- zganiłam się w duchu za przerwę w tak bardzo podstawowej odpowiedzi.
 Popatrzył na mnie z powątpiewaniem w szarych oczach, a ja zobaczyłam zmianę w ich barwie. Odbijał się w nich słaby prześwit poranka, co oznaczało....
- O mój Boże! Ile my tutaj siedzieliśmy?!- zaczęłam rozglądać się nerwowo dookoła.
- Dobrych kilka godzin, nie chciałem cię budzić- przepraszająco wzruszył ramionami.
- Idiota, trzeba było.
 Po tych słowach spróbowałam podnieść się na nogi, jednak coś mi nie pozwoliło. Mianowicie rękaw bluzy, o którym kompletnie zapomniałam. Fuknęłam i zdjęłam z siebie przeszkadzającą rzecz.
- Nie zdejmuj, zaraz się rozchorujesz- Jake ściągnął rękaw ze swojego ramienia i podał mi bluzę. Nie wzięłam jej.- Nie bądź dzieckiem, Lee.
 Nogi wrosły mi w ziemię, a buzia opadła gdzieś na ziemię.
- Jak mnie nazwałeś?- sięgnęłam niepewnie po bluzę. Była ciepła, miała przyjemną fakturę i pachniała nim.
- Lee, taki skrót. Nigdy nikt cię tak nie nazywał?
- Ktoś kiedyś chyba tak, ale...- wzruszyłam niepewnie rękoma i spuściłam wzrok.
 Sama nie wiem dlaczego, poczułam pustkę. To jedno z tych uczuć, kiedy bardzo za czymś tęsknimy, tak bardzo, że w środku siebie czujemy ssanie w dołku, mamy uczucie dyskomfortu. Lee. ktoś mnie kiedyś tak nazwał. Ale kto? Nie wiem. Nie pamiętam.