poniedziałek, 25 sierpnia 2014

Rozdział 14 Czy coś...

 Znacie to uczucie, kiedy potężny kac ścina wam głowę? Mniej więcej takie uczucie towarzyszyło mi w trakcie wybudzania. Każdy dźwięk słyszałam dziesięć razy głośniej, odgłos strzyżenia trawnika pół mili dalej odbierałam, jakby ogrodnik stał tuż przy moim uchu z kosiarką. Nagle ktoś huknął czymś tuż obok mnie, a ja aż usiadłam. Obejrzałam się gwałtownie wokół siebie i zobaczyłam... jego. Stał z głupkowatym wyrazem twarzy nad szklanką z wodą i przyglądał mi się przestraszony.
- Co to było?- w dalszym ciągu rozglądałam się za przyczyną huku.
- Yyy... Kubek?- zerknął nieśmiało na przedmiot. Uniosłam jedną brew i zdałam sobie sprawę z tego, że przed rozmawialiśmy ledwie słyszalnym szeptem. To znaczy, ledwie słyszalnym dla niego.
 Wyciągnęłam rękę i wzięłam do ręki szklankę, po czym ją postawiłam z powrotem na miejsce. Ja naprawdę nie wiem, jak wiele decybeli liczył sobie dźwięk odstawianego przedmiotu.
***
Trzy dni później było już ciut lepiej. Można nawet powiedzieć, że było rewelacyjnie. Mówiłam normalnym głosem i nie byłam głucha, oczy przyzwyczaiły mi się już do światła, co więcej, mogłam wyjść na dwór. Rodzice, gdy zobaczyli w jakim jestem stanie, stwierdzili, że pewnie niezbyt dobrze zamknęli szafkę z alkoholem (tak w sumie to nigdy jej nie zamykają, ta mała kłódeczka to jakaś makabryczna pomyłka) i zrobili mi godzinny wykład, na którym non stop przysypiałam.
 Ale przecież ja nie lubię nawet piwa. Mam na tyle słabą głowę, że sam zapach doprowadza mnie do stanu upojenia. Mimo to, nie chciało mi się przypominać o tym rodzicom i dałam im się wygadać. Najlepsza akcja była potem. Ja jak grzeczna córka położyłam się zaraz potem do łóżka i już taki pierwszy sen wchodził, kiedy nagle ktoś zapukał w moje okno. Najpierw stwierdziłam, że to wiatr, ale kiedy Luka zaczął skamleć, stwierdziłam że może warto wstać. Stoczyłam się więc na zimną podłogę i wyobraźcie sobie moje zdziwienie, kiedy zobaczyłam jego twarz po drugiej stronie szyby. Myślałam, że dostałam zawału.
 Nie odpowiedział na moje pytanie, czego tu szuka, więc wnioskuję, że szczęścia. Zły lokal, kochany.
 Do szkoły pozwolono mi łaskawie nie iść, więc tradycyjnie mój rzep również zignorował obowiązki. Jeszcze nas za to złapią, na pewno.
- Wiesz, tak się zastanawiam... Nie myślisz, że warto się dowiedzieć, co dokładnie jest pod twoim domem?- aktualnie wygrzewałam się na słońcu i miałam bardzo mało chęci, aby ruszyć się z miejsca.
- Nie, nie wydaje mi się. Najpierw ty załatwiłeś sobie rękę, a teraz ja prawie trafiłam do szpitala. Niespecjalnie chce mi się tam iść.
- To dlatego, że nie chce ci się wstać?- cholera, rozgryzł mnie.
 Zsunęłam odrobinę okulary i spiorunowałam go wzrokiem mówiącym: odwal się, mam na to wylane. Potem poprawiłam je i ułożyłam się wygodniej.
- Bo wiesz, jak spałaś, to trochę poszukałem.
 Jego ton jasno wskazywał, że nieprędko się go pozbędę. Westchnęłam ciężko. Podniosłam się z koca i przeszłam przez trawnik. Jak się okazało, oprócz pięknego wypłowiałego ogrodu miałam także pokaźnych rozmiarów trawniczek za domem, na którym mogłam grać w polo. Tylko, że nie mam koni.
 Weszłam przez zdobiony taras do domu i krętymi korytarzami doszłam do kuchni. Coraz bardziej nie lubiłam tego miejsca, tej odpadającej tapety, przemokłych sufitów i czegoś, co na pewno tutaj siedzi, tylko jeszcze nie wiem, co to. Nalałam sobie wody i wypiłam ją jednym tchem. Jake przyszedł za chwilę, poddenerwowany moim zachowaniem. A ja, żeby jeszcze bardziej go sprowokować, ostentacyjnie wyszłam z pomieszczenia i przeszłam do salonu. On za mną, głośno tupiąc.
- Słuchaj, ja chcę ci tylko pomóc. Ten dom ma w sobie jakąś chorobę i trzeba to... Jasny gwint!- parsknęłam śmiechem.
 Zawsze przy wejściu do tego pokoju witał się z szafą stojącą przy drzwiach. I zawsze bawiło mnie to, jakie kreatywne przekleństwa wypływały wtedy z jego ust.
 Opadłam na twardą, chociaż ładną kanapę i popatrzyłam na niego wyczekująco. On, skacząc na jednej nodze, dotarł w końcu do fotela. Usiadł i jeszcze przez chwilę mamrotał pod nosem nieprzyzwoite słowa. W końcu odchrząknął roztargniony i spojrzał na mnie, lekko już podminowany.
- Okej. Więc poszedłem się rozejrzeć i poszukałem czegoś na temat twojej rodziny. Otóż okazuje się, że Ofelia jest twoją praprapraciotką. A przynajmniej to wywnioskowałem z drzewa genealogicznego, które wisi na ścianie we Dworze.

------------
 Przepraszam, że mnie tak długo nie było. Problemy ze zdrowiem głównie :)

czwartek, 17 lipca 2014

Rozdział 13 PODZIEMIE

To z pewnością była biblioteka. Regały sięgały sufitu, bardzo zresztą wysokiego. Wypełnione były po brzegi grubymi księgami, oprawionymi w skórę, ale jakąś taką niepodobną do wszystkich skór, które widziałam w swoim życiu. Chociaż zostawiłam ten temat po krótkiej chwili, to zagnieździł się on głęboko w czeluściach mojego umysłu i miałam sobie jeszcze o nim przypomnieć. Jednak na razie zajęła mnie inna sprawa, mianowicie napisy na grzbietach ksiąg. No, nie wiedziałam dokładnie, czy to były napisy, bo raczej przypominało mi to chińskie znaczki. Albo elfickie. Jak kto woli. Biegły pionowo, jeden rząd wzdłuż każdego brzegu. Dotknęłam jednego z tomów i przez moje palce przebiegły elektryczne wibracje. Wyciągnęłam go z półki i zważyłam w ręce. Na oko jakieś dwa kilo, ciężkie cholerstwo. Chwyciłam brzeg okładki z zamiarem zobaczenia, co skrywa w środku, ale wydawała się jakby sklepiona z resztą książki. Ciągnęłam z całej siły, jednak nic to nie pomogło. Fuknęłam z frustracją i z hukiem odłożyłam przedmiot z powrotem na półkę. Zza innego regału spojrzał na mnie Jake i podniósł  brew z lekko uniesionym prawym kącikiem ust. Żeby nie wyładowywać się później na nim, kopnęłam z całej siły w regał. Obłoki kurzu wzbiły się w powietrze, a potem opadły na mnie. Spadło także coś innego. Zauważyłam to, jak już skończyłam kaszleć i kichać przenamiętnie. Była to kartka złożona na cztery. Może jednak nie, jeślibym nazwała to kartką, to znacznie umniejszyłabym zasługi tego świstka. To była mapa.
Na początku nie wiedziałam, co takiego przedstawia, niby to jakieś korytarze, ale niedość, że każdy miał numer, to jeszcze pozaznaczane były na nich brunatne, prawie czarne, rozmazane punkty. Zmarszczyłam zaciekawiona brwi i mruknęłam do siebie:
- Jakoś dziwnie wygląda ten tusz...- i w tym momencie dotarło do mnie, co to może być. Rzuciłam z obrzydzeniem mapę na podłogę i krzyknęłam niekontrolowanie.
- Co jest?!- chłopak wychynął zza rogu i podbiegł do mnie. Cały czas patrzyłam z przerażeniem na papier, a po chwili i on skierował tam swój wzrok.- Co to?
- Chyba mapa- jęknęłam i podeszłam bliżej niego.
- Aha...
Odwrócił się do mnie twarzą i położył mi rękę na czole. Najwyraźniej coś mu nie pasowało, bo zrobił zaniepokojoną minę. Popatrzył na mnie chwilę, po czym zawyrokował:
- Wracamy. Jesteś strasznie blada, masz gorączkę.
- Sam masz gorączkę!
- Posłuchaj, wrócimy tu, obiecuję. Ale na razie znajdźmy wyjście i połóżmy cię do łóżka.
Kiwnęłam głową zrezygnowana, sama nie wiem dlaczego. Przecież potrafiłam przekonać go do swoich racji! Ale zrobiłam to chyba dlatego, że za bardzo już mu ufałam i trudno mi było się z nim nie zgodzić.
Przez następne pół godziny szłam za nim, kluczyliśmy gdzieś pomiędzy regałami, a ja coraz bardziej odczuwałam jego rację. Głowa mi pękała, a przed oczami co chwila pojawiały się czarne wzory. Po jakimś czasie Jake powiedział triumfalne ha! i z trudem otworzył jakieś drzwi. Schody prowadziły na górę i w sumie tyle pamiętam.

sobota, 12 lipca 2014

Rozdział 12

- Pomyślmy przez chwilę spokojnie- mieszałam srebrną łyżeczką w filigranowej filiżance. Metal obijał się o delikatne ścianki, powodując charakterystyczne brzęknięcia. Moje brwi już jakiś czas temu zeszły się w jedną chmurną linię, która przecinała moje czoło na pół. Odgarnęłam z twarzy czerwone kosmyki i postukałam łyżeczką o brzeg filiżanki.
- Jak dasz radę myśleć w tej chwili spokojnie, to uznam cię za wariatkę.
- Nie obrażę się- wzruszyłam nieznacznie ramionami. Parsknął cicho śmiechem, a ja walczyłam z chęcią uśmiechu. Nie lubiłam okazywać szczęścia, dopiero przyzwyczajałam się do takich sytuacji. Zresztą przy nim czułam się w pełni bezpieczna, nie miałam wrażenia ciągłego zagrożenia. I tak naprawdę byłam mocno roztrzęsiona na widok uszkodzonej ręki. Jakimś niebywałym cudem zdołałam opatrzyć dłoń, naturalnie przy akompaniamencie jęków, pisków, narzekań i gróźb. Co, na marginesie, wcale mi nie pomagało. Wręcz przeciwnie, musiałam zaczynać wciąż od nowa i od nowa. Kiedy w końcu udało mi się odpowiednio zabandażować dłoń, byłam chorobliwie blada i mroczki latały mi przed oczami.
- A tak już zupełnie poważnie, to trzeba tam jeszcze raz pójść i zobaczyć to... coś- nie uśmiechało mi się specjalnie tam iść i badać całą sprawę. Tak w sumie to w tamtej akurat chwili  miałam ochotę po prostu zasnąć i zapomnieć o całym zajściu.
- Serio chce ci się tam iść?- głupie pytanie, głupia odpowiedź.
- A jak myślisz?
***
Pierwszy schodek zaskrzypiał przeraźliwie, ale mimo to dalej musiałam iść. Raczej pod groźbą, niż prośbą. Jake postawił pierwszy krok, gdy ja drugi. Byliśmy bardzo blisko siebie, czułam jego oddech na karku. I najprawdopodobniej to była jedyna rzecz, która pchała mnie dalej na górę. Nie odzywaliśmy się do siebie, ja ponieważ bałam się cokolwiek powiedzieć, a on był za bardzo skupiony, żeby myśleć o takich głupotach, jak słowa.
Najwyższy schodek był najbardziej stromy i kiwał się, więc zawsze stanowił najciekawszy punkt wspinaczki. Zazwyczaj na niego uważałam, ale w tym momencie za bardzo się zamyśliłam i postawiłam stopę na samym brzegu. Drewno odskoczyło do góry, a z mojego gardła wydobył się przeciągły pisk. Zgięłam nogę w kolanie i podciągnęłam prawie do klatki piersiowej. Drewniana płytka stanowiąca górną część schodka stoczyła się gdzieś na dół, a ja stałam tam jak bocian z dłońmi cisno zaciśniętymi na ustach. Po jakimś czasie poczułam, jak ręce chłopaka opadają na moje biodra, a on sam, chociaż wyższy, staje na palcach i wygląda przez moje ramię. W ziejącej czarnej dziurze, coś pobłyskiwało metalicznie, chociaż ciemno było, jak w grobie. Uch, cóż za pozytywne porównanie.
- Co to...- w ostatniej chwili chwyciłam jego nadgarstek i ścisnęłam kurczowo.
- Nie rób tego, proszę- mój głos brzmiał, jakbym połknęła papier ścierny.
- To jedyny sposób, żeby zobaczyć, co się tutaj, do cholery, dzieje- odwrócił twarz w moją stronę i zobaczyłam, że się boi, ale robił to dla mnie. DLA MNIE. Wzięłam  głęboki oddech i puściłam powoli jego rękę. Z niepokojem obserwowałam, jak podążała w stronę metalowego czegoś. Dziwnym przeczuciem wiedziałam, że nie powinien tego dotykać, ale wiedziałam też, że jeśli tego nie zrobi, jeśli nie zobaczymy, co to jest, to nigdy nie dowiem się, co tu się dzieje. Bo coś dzieje się napewno.
Zachłystnęłam się powietrzem, gdy dotknął tego i... kliknęło.
- Włącznik- zdążył wymamrotać i tyle go widziałam. W miejscu, gdzie wcześniej stał, była teraz czarna, pusta przestrzeń, niczym usta umarlaka. Zaszlochałam krótko i zbierało mi się na płacz. Gdzieś w zakamarkach mojej świadomości pojawił się cichutki głosik. Nic mi nie jest, naciśnij ten przycisk i uważaj na głowę, połóż się na plecach przy zjeździe. Pierwsza łza emocji popłynęła po moim bladym rozgrzanym policzku, kiedy wciskałam ten diabelski przycisk. Podłoga pod moimi stopami nagle się rozstąpiła, a ja sama poleciałam w dół, z duszą na ramieniu. Położyłam się na plecach, tak jak mi kazał, chociaż spadałam prawie pionowo. Korytarz był ciasny, ciemny, czułam że zaraz dostanę napadu klaustrofobii. Jednak zanim kompletnie ześwirowałam, tunel nagle się skończył, ale ja leciałam jeszcze przez jakiś czas, może to dlatego lądowanie na tyłku było takie bolesne. Gdy zatrzymałam się na lodowatym betonie zakaszlałam, bo tumany kurzu przesłoniły mi pole widzenia. Jako wzorowa astmatyczka od razu miałam łzy w oczach i czułam, jakby ktoś usiadł mi na klatce piersiowej. Poczułam, jak ktoś bierze mnie pod ramiona i podnosi do góry. Stanęłam chwiejnie na nogach, jakby z zamiarem natychmiastowego powrotu do parteru. Dokoła było bardzo ciemno, własnego nosa nie widziałam. Jednak czułam jego dotyk, zapach, obecność, ale przede wszystkim słyszałam rozedrgane fale myślowe i to mnie trzymało przy zdrowych zmysłach.
- Nic ci nie jest?- głos miał cichy, opiekuńczy.
- Mogłeś ostrzec, że tak stromo. Bym sobie tyłka nie zbiła- zaśmiałam się cicho i ze łzami przytuliłam się do niego. Oplotłam go ciasno rękoma, a głowę wtuliłam w jego obojczyk. Czułam przez chwilę ogarniającą go konsternację, ale znikła niczym mgnienie oka i on też przytulał mnie mocno.
- Mogę wiedzieć, czym zasłużyłem sobie na ten zaszczyt, Wasza Wysokość?- wymamrotał w moje włosy.
- Przez chwilę myślałam, że coś ci się stało- wyszlochałam bezsilnie.
Nie skomentował tego. Staliśmy tak tam po prostu i przytulaliśmy się, ale to nie do końca był przyjacielski uścisk.

piątek, 11 lipca 2014

Uwaga

 Przepraszam, chwilowo jestem na wakacjach i do końca lipca raczej nie powinnam nic wstawić. Aktualnie mam trzy-góra cztery godziny wolnego przed następnym wyjazdem i znalazłam czas, żeby tylko napisać tę notkę. Jeszcze raz bardzo przepraszam i wszystkim moim czytelnikom życzę pięknych wakacji. Po lipcu chyba zacznę intensywniej pisać, a w roku szkolnym będzie można liczyć na prawie codzienne wstawianie postów. Tylko, że na razie występuje u mnie kompletny brak czasu i chociaż mam chęci i pomysły, to nie mogę na razie tego zrealizować.
P.S. Piszcie proszę niektóre swoje pomysły, jakbyście widzieli tą powieść. Bo niektóre rzeczy naprawdę dodają kolorytu ;) No i dziękuję za komentarze, dodają chęci!

sobota, 28 czerwca 2014

Rozdział 11 Co TO jest?

 Huk się powtórzył. Podniosłam głowę znad jakiegoś dowodu urodzenia i zeskanowałam spojrzeniem otoczenie. Byłam prawie pewna, że dźwięk doszedł z innej strony niż znajdował się Jake. Podniosłam się z głuchym stęknięciem, a moje zaspane kończyny poprowadziły mnie w jeszcze bardziej zacienione i zakurzone miejsce. Światło docierało tu umownie, właściwie tylko wąskie promyczki wyglądały zza nielicznych jaśniejszych plam pomiędzy kurzem na szybie. Schyliłam się w poszukiwaniu mysz albo choćby śladów mysiej bytności. Położyłam się na brzuchu i wyciągnęłam rękę przed siebie, w najciemniejszy kąt. Ale zamiast na futerko moje palce natrafiły na coś szorstkiego i twardego. Przez chwilę rozważałam możliwość zawołania jego, ale się rozmyśliłam i postanowiłam po prostu zobaczyć, co to takiego. Chwyciłam obiema rękoma sześcian i zaczęłam ciągnąć do siebie. Jednak to coś było tak ciężkie, że z trudem wysapałam krótkie "o żesz ty go w jeżyny" i puściłam to coś. Otrzepałam czerwone piekące dłonie o szorty i zmarszczyłam brwi. Cholera, jak ja to wyciągnę... Nie pomyślałam o tym, żeby myśleć jakoś ciszej, co zaraz odbiło się echem w mojej głowie. Znalazłaś coś? Pomóc ci? Nie zdążyłam odpowiedzieć, zanim usłyszałam kilka kroków i upadający tyłek na tumany kurzu. Potok przekleństw był wręcz zadziwiający, godny dyplomu. Wzbogaciłam nieco mój słownik i przygryzłam wargę. Nie musiałam się pytać, czy wszystko w porządku, w miarę ze zmniejszaniem między nami odstępu słyszałam coraz wyraźniej miotane z wściekłością niewybredne wyrazy, chociaż bardzo pomysłowe.
 Minął tydzień odkąd pierwszy raz usłyszeliśmy dziwny huk nad naszymi głowami. Teraz już nie był wcale taki rzadki, zanim podniosłam się z łóżka pięć razy przeżyłam zawał. Jestem boska.
- Masz coś, czy zawracasz bez sensu gitarę?- jednak nie tyłek, a biodro.
- No tak, inaczej bym cię nie wołała. Nie mogę tego wyciągnąć- wskazałam mu ręką miejsce, gdzie znajdował się ów dziwny przedmiot.
- Dobra, rób miejsce, mała.
- Ja ci dam mała.
 Odwrócił głowę, ale zanim to zrobił, zauważyłam z trudem hamowany uśmiech. Tak, chociaż jestem ponurakiem, to lubię, kiedy on się uśmiecha. To podnosi na duchu.
 Usłyszałam głuche stęknięcie i skrzypienie podłogi, gdy zaczął przesuwać to coś po podłodze. W ustach poczułam metaliczny posmak, wypuściłam więc wargę z objęć moich zębów. Odgarnęłam włosy z twarzy, żeby mieć lepszy widok na jego poczynania. Chyba próbował tańczyć, bo przesuwał się, to w jedną, to w drugą stronę, powodując u mnie nagły atak chichotu.
- O co ci znowu...- wyglądał jak dżdżownica w piaskownicy, śmiech rozrywał moją przeponę.
 W tym momencie Jake wyciągnął na jasną plamę słońca to... coś. Zdawało się, że był to kufer, ale skoro był tak ciężki, to nie przychodziło mi nic do głowy, jak sejf.
- Dobrze kombinujesz- zawsze, gdy intensywnie nad czymś myślał, wystawiał koniuszek języka i drapał się po lewej skroni. Nie wiem, czy zauważał ten swój mały tik, ale dziewczyny w szkole na pewno. Bardzo często tematem w szatni od wf-u były właśnie jego nawyki. Okropnie denerwowały mnie te wzdychania i jęczenia, że fajnie by było gdzieś z nim wyjść. Ale jak przychodziło co do czego, to czmychały daleko, udając że nie istnieją.
- No ale po co ktoś by ozdabiał sejf drewnem, i to jeszcze tak pięknie rzeźbionym, dodatkowo inkrustowanym złotem i srebrem.
- Wiesz, tak bogaci ludzie, jak rodzina Hendelhaw raczej nie uważali tego za coś dziwnego. Stać ich było, to sobie robili, co chcieli. O, zobacz, są nawet rubiny- pochylił się, aby dotknąć szlachetnego kamienia, ale gdy tylko zbliżył opuszki palców do powierzchni, wciągnął gwałtownie powietrze i cofnął szybko dłoń.- Rany, jakie to zimne!
- Co ty mówisz!- położyłam całą dłoń na drewnie i wyczułam jedynie stonowane ciepło tej struktury.- Przecież to jest normalna temperatura, o co ci idzie?
 Popatrzył na mnie dziwnie, po czym tak samo jak ja położył całą rękę na powierzchni. Zawył z bólu i przyciągnął ją do siebie. Na jego twarzy malowała się złość i zdziwienie przemieszane z agonią. Trzymał się mocno za nadgarstek i patrzył z przestrachem na formujące się, coraz większe bąble.
- Ale przecież jeszcze przed chwilą dotykałeś tego pudła, wyciągnąłeś je tutaj!- wskazałam przerażona na dziwną rzecz i odsunęłam się od niej trochę. Moje oczy podwoiły, albo i potroiły swoje rozmiary, nie byłam w tym momencie świadoma.
- Wiem, nie jestem głupi!
- Może jednak!
- Zamknij się!

piątek, 20 czerwca 2014

Rozdział 10 TA opowieść

 W tle cicho szumiało "Walking on sunshine", ale wcale nie czułam się tak, jakbym chodziła po świetle słońca. Bardziej tak, jak gdybym kuliła się gdzieś cicho w cieniu spękanych starością drzew i chłonęła całą sobą wszystko, co dzisiaj najgorsze. W sumie jest to ciekawe zjawisko, ponieważ gdy się rano obudziłam miałam wrażenie, że dzień będzie piękny. Naiwna, głupia ja. Zaufałam przeczuciu i co? I jak zwykle. Nic, tylko zbieranie resztek dumy z dna. Tak, dno i dziesięć metrów mułu. To doskonale opisuje moje położenie. Ale co się stało? Bo chyba mi wypadło. Ach!
 To ona. Ona zepsuła mój dzień. Jak ona ma na imię... Chyba Anna. Tak, zdaje się, że tak wabi się to stworzę. Krótkie, mysie blond włosy zaczesywała opaską z głupawą kokardką po boku. Usta napchane botoksem wyglądały jak dwa zrośnięte robale, a brzuch chyba coś zassało, bo wciągnięty był nienaturalnie, szczególnie przy nim. Przy NIM. Pierwsza go sobie zaklepałam. Tak, pogodziłam się już z tym, że będę go miała na głowie przez cały okres mieszkania tutaj i zaczęłam nawet tolerować jego wizyty w moim domu. Nie, nie moim. Ciotki Ofelii. Nawet moi mało kumaci rodzice zdawali się nie czuć dobrze w tym miejscu. Ja trochę się już przyzwyczaiłam do ciągłego uczucia niepokoju towarzyszącego zawsze w tym domu.
 Usłyszałam dudnienie sześciu nóg na schodach i zaciągnęłam się mocniej papierosem. W momencie, kiedy mlecznobiały dym ulatywał spomiędzy moich ust, do pokoju władował się pies i Jake. Chłopak spojrzał na mnie surowo i skręt leciał już niesiony wiatrem przez uchylone okno.
- Jeszcze nie skończyłam- mruknęłam niewyraźnie.
- Ale ja tak. Nie zamierzam patrzeć, jak się torturujesz. Wiesz, że papierosy przyspieszają śmierć?
- Obiecujesz?- uniosłam kącik ust i spojrzałam, jak robi się czerwony. Nie wiadomo dlaczego nie znosił tematów, które schodziły na śmierć. Albo na psy.
 Zaczął się rozglądać wokół siebie, wiem z jakiego powodu. Szukał czegoś, żeby we mnie rzucić. I padło na poduszkę, dostałam z całej siły. Złapałam ją i odrzuciłam z powrotem. Poduszka zabolała, ale to nic w porównaniu z tym, że kilka dni temu prawie bym dostała doniczką. Jake był dosyć impulsywnym człowiekiem, ale wiedział to i przepraszał. Ale chyba nie tym razem, bo po prostu się odwrócił i wyszedł z pokoju.
- Hej, czekaj!- zerwałam się z miejsca i pobiegłam za nim.
- Idę się napić- burknął naburmuszony.
 Jednak nie uszliśmy trzech kroków, kiedy usłyszeliśmy huk. Ale nie na dworze. Nad nami.
 Oboje jednocześnie podnieśliśmy głowy do góry. Popękany, zamoknięty sufit nie wyglądał zbyt przyjaźnie, można by powiedzieć, że nie miało się nawet ochoty na niego patrzeć. Sprawiał wrażenie zimnego i nieprzystępnego, od tamtego dnia, kiedy zapędziliśmy się aż na strych nie byłam na górze i chyba jak na razie nie miałam ochoty tam się pakować. Ale on bardzo lubił krzyżować moje plany i postanowienia.
- Musimy pójść i zobaczyć, co się stało- powiedział ze zmarszczonymi brwiami.
- Chcesz - idź. Ale jak coś cię zeżre, to nie moja wina- spojrzałam na niego przekonana, że się wycofa, ale po raz kolejny przekonałam się, że ten człowiek nie jest normalny.
 Chwycił mnie za przedramię i pociągnął w stronę małych drzwiczek, które już z daleka wydały mi się bramą do piekieł. No dobra, może raczej furtką. Klamka i tym razem była okrutnie zimna, jakby siedział na niej jakiś złośliwy poltergeist. Osobiście nie wierzyłam w duchy, ale wiedziałam, że akurat w tym domu musiał, po prostu MUSIAŁ siedzieć jakiś dziad, który w nocy rysował wzory nad moim łóżkiem. Bo po południu ich już nie było, tylko rano. A wątpię, żeby mój pies miał aż taki talent plastyczny, a dodatkowo umiał znikać wyżłobienia w drewnie.
 Jake otworzył przede mną (z niejakim trudem) drzwi i szarmancko się ukłonił, jednocześnie ręką wskazując, gdzie mam iść.
- Dziękuję, przepuszczę- uśmiechnęłam się uprzejmie i wycofałam lekko.
- Nie, nie, muszę mieć pewność, że 1. mnie nie zostawisz, 2. nie spadniesz, boś sierotą- wystawiłam mu język i weszłam prosto w paszczę lwa.
 Postawiłam pierwszy krok i schodek zatrzeszczał przeraźliwie, jak zarzynane prosię. Skrzywiłam się, ale dalej dzielnie szłam do przodu. Usłyszałam cichy śmiech za sobą, co spowodowało, że też się uśmiechnęłam. Kwaśno, ale jednak.
 Na górze było chłodno i zaczęłam żałować, że nie wzięłam czegoś do okrycia. Lecz zanim gęsia skórka zdążyła wychynąć, już czułam na sobie miękki dotyk polarowej bluzy. Dyskretnie ukryłam rumieniec i ruszyłam na przód. Tam, gdzie ostatnio siedzieliśmy warstwa kurzu była cieńsza i bardziej puszysta. Podeszłam do okna z szerokim parapetem, tym na którym ostatnio siedzieliśmy. Było już ciemno, jednak... Nie. Nie, to niemożliwe. Tam chyba... Tam chyba ktoś był. I patrzył na mnie. Przenikliwy chłód wpełzł mi pod skórę i dotykał po kolei każdego mięśnia. Byłam jak sparaliżowana, nie mogłam nic powiedzieć, ani się ruszyć.
- Wszystko dobrze, Lee?- usłyszałam jak przez mgłę.
 Poczułam ciepły dotyk jego palców na swoim ramieniu i zamrugałam szybko. Zrobiło mi się ciemno przed oczami i musiałam się chwycić parapetu.
- Tam ktoś był...- jęknęłam na jednym wydechu.
- Nie gadaj głupstw, jest tak ciemno, że byśmy własnych nosów nie widzieli- zbeształ mnie delikatnie, jednak spojrzał na zewnątrz. Pokręcił tylko głową i uśmiechnął się pokrzepiająco.- Chodźmy poszukać tych trolli, co się tu zalęgły.
 Parsknęłam śmiechem i poszłam w przeciwną stronę niż on. Weszłam między jakieś stare kartony, które pękały w szwach i ledwo już trzymały swoje wnętrzności w ryzach. Tak zawzięcie szukałam przyczyny łomotu, że w pewnym momencie potknęłam się o coś i runęłam jak długa na zakurzoną podłogę, a razem ze mną mnóstwo pudeł. Kaszlałam jak najęta, gorzej niż przy astmie. Opanowałam się dopiero po jakimś czasie, gdy pył opadł na tyle, aby można było schować tabliczkę z napisem "uwaga, strefa skażona odpadkami kaszlowymi". Przekręciłam się na brzuch i spojrzałam na przywalające mnie graty. Mnóstwo teczek, luźno ułożonych papierów, jakieś świeczniki, kawałki materiałów, słowem: wszystko czego nie potrzebuję. Wygramoliłam się spod tego i chwyciłam pierwszą rzecz, jaka mi wpadła w ręce.
 Było to zdjęcie oprawione w ramkę z zaśniedziałego złota. Przedstawiało rodzinę, a przynajmniej tak mi się zdaje. Trzy dziewczynki w białych koronkowych sukienkach przed kolana, Matka w długiej czarnej sukni, Ojciec we fraku i, a przynajmniej tak mi się zdaje, Nauczyciel. Fotografia została wykonana na tle tegoż samego domu, w którym teraz siedzę, dotarło to do mnie trochę później. Jak tak bliżej przyjrzałam się temu zdjęciu zauważyłam, że jedna z dziewczynek, ta najmniejsza, ma dziwny wyraz twarzy. Zbyt spokojny jak na tak małe dziecko, zbyt... Taki jak ma ten Nauczyciel. Miałam wrażenie, że wpatrują się głęboko w moje oczy, a to zdecydowanie poza obręb obrazka.
- Są takie opowieści- usłyszałam za sobą i prawie bym wypuściła zdjęcie z rąk.
- Weź nie strasz!
- Chcesz posłuchać?- usiadł koło mnie, oparł się o karton i zamknął oczy.
- Mhm.
- No to słuchaj. Jakieś sto lat temu z hakiem ktoś za naszym miasteczkiem kupił ziemię. Co prawda dużą, ale bardzo tanią, bo nic nie chciało tutaj rosnąć i chodziły słuchy, że jest nawiedzona. Ekspresem wybudował na niej rezydencję, no i za chwilę wprowadził się tam z rodziną. Wszyscy byli dziwni, ale szczególnie ich dzieci. Jako, że ich trzy małe córki wykazywały szczególną zdolność do czarnej magii, rodzice wynajęli jakiegoś kolesia, który miał je porządnie wychować. Ale coś zdaje się poszło nie tak, bo zamiast dać im dobry przykład, to doprowadził do tego, że znane były jako Trio. Roiło im się w główkach i wymyśliły sobie, że Nauczyciel jedną z nich wybierze na Czarownicę, nauczy ją od postaw czarnej magii. Starały się o jego uwagę, jedna od drugiej wymyślała coraz to lepsze pomysły. Pierwsza odpadła Skandynawia, najstarsza. Zaczynała wymiękać przy poważniejszych sprawach, przyszła do starych, no i walnęli jej niemały domek, zaraz po tym, jak przeprosiła i wyszła za mąż. Rzecz jasna nigdy do końca nie wybiła sobie z głowy wygłupów z magią, ale przynajmniej już nie paliła sokolich jelit w pierwszą noc roku. Potem zrezygnowała Chlotidis, młodsza od Skandynawii, ale starsza od Ofelii. Ona w tym momencie miała może jakieś sześć lat, więc spoko. Skandynawia miała szesnaście, a Chlotidis czternaście. Chodzą słuchy, że tą małą spłodził sam diabeł, co nawet byłoby prawdopodobne, bo matka miała zapędy sado-maso. Podobno lubiła wzywać duchy, co w tamtych czasach nie było najlepszym pomysłem. Wszystkich ich posądzano o magię, ale jakoś nikt nie miał odwagi tam pójść i ich zgarnąć. Po jakimś czasie wszystko zaczęło się uspokajać, donosy o morderstwach nie były tak częste, Chlotidis też wyszła za mąż i zamieszkała z siostrą. Lecz nagle, pewnej sierpniowej nocy, zginęli rodzice dziewcząt i oskarżono o to Ofelię oraz Nauczyciela. Ucichło to niezwykle szybko, bo sprawę przyćmiło co innego. Mianowicie pasowanie na Czarownicę. Tego już było za wiele i ludzie się zbuntowali. Zamordowali całą rodzinę, ale Ofelia nagle dostała wyrzutów sumienia, bo to była w końcu jej impreza i pomogła uciec dzieciom swoich sióstr. Ukryła je u siebie w domu, wybudzała w nich czarną magię. Potem każde rozeszło się w swoim kierunku. Koniec opowieści.

niedziela, 18 maja 2014

Rozdział 9 My i my

 Trawa była mokra, nieśmiałe kropelki wyglądały zza kruchego szronu. Mgła osiadła nisko przy ziemi, była mlecznobiała i zimna. Moje tenisówki były całe wilgotne, a ze sznurówek Jake'a spływał tusz. Jego bluza wisiała na mnie, jak worek na kartofle, ale było mi cudownie ciepło. Plusz od środka głaskał mnie delikatnie miękką fakturą. Stwierdziłam, że wcale nie aż tak źle jest spać na dworze, można pooglądać tyle stworzeń budzących się do życia.
- Jaki jest twój ulubiony kolor?- padło z ust chłopaka. Wiedziałam, że był to spontaniczne pytanie, zawsze zadawane tym samym, urywanym głosem.
- Niebieski- odpowiedziałam bez zawahania.- I zielony. A twój?
 Pytanie zadałam w sumie z grzeczności, ale odpowiedź mnie lekko zaskoczyła.
- Przezroczysty.
- Nie ma takiego koloru!
- Ależ jest. Jest w każdym innym kolorze, ale właśnie dlatego, że jest bezbarwny, jest dla nas niewidoczny.
 Zastanowiły mnie jego słowa. Ciekawe, że wcześniej nie rozważałam tego tematu. Tak, bardzo ciekawe. Ale cóż, zostało mi jeszcze mnóstwo tematów do przemyślenia, być może nareszcie znalazłam kogoś, z kim będę mogła normalnie pogadać.
 Chyba nadepnęłam na coś mokrego, bo moja orientacja miała się natychmiast zmienić na poziomą. Gdyby nie on. Nawet nie wiem kiedy jego ręce znalazły się na moim ciele, to był ułamek sekundy. Jedna dłoń leżała z rozczapierzonymi palcami na moich plecach, a druga spoczywała bezpiecznie na biodrze. Jednak mój mózg nie zdążył ogarnąć o co chodzi, a już stałam jak wcześniej. Lekko zmieszany Jake zwrócił wzrok ku ziemi i zaczął iść przed siebie.
- Hej, co to było?- po chwili stania w bezruchu, dogoniłam go najszybciej jak mogłam.
- Nic, po prostu nie chciałem, żebyś upadła- wzruszył ramionami, jakby nic go nie obchodziło, ale rumieńce zdradzały jego obecny stan. Uśmiechnęłam się lekko i pomyślałam, że słodko wygląda. O Jezu, co ja gadam...
 Szliśmy koło siebie wśród zarośli, nie pomyślałabym nigdy, że tą samą drogą biegłam zeszłej nocy. Ale nocą wszystko zmienia swoją postać. Ludzie także.
 Wyszliśmy na główną drogę. Zauważyłam mój dom całkiem niedaleko i uśmiech mi się poszerzył. Hmm, słyszałam że hemoglobina potrafi nanosić zmiany na umyśle, ale żeby aż tak... Chłopak odważył się na mnie spojrzeć i również jego usta wykrzywiły się w coś na kształt uśmiechu. Teraz to już naprawdę musiałam wyglądać jak zbiegła wariatka, zarażanie uśmiechem w końcu należy do ich zdolności. Może powinnam być w psychiatryku?
 Kamyki umykały spod naszych stóp, w powietrzu unosił się zapach świeżej trawy, ptaki zaczynały swoją codzienną pieśń. Stwierdziłam w myślach, że chyba polubiłam spanie pod gołym niebem. Spojrzałam w górę i ujrzałam gwiazdy lśniące blado na różowym tle. Drzewa zarysowywały swoje cienie, jakby utwardzając swoją niezależność.
- Lubię się wspinać na drzewa, a ty?- usłyszałam jego głos, był niezwykle naturalny w otoczeniu gołej przyrody.
- Nigdy tego nie robiłam- przyznałam szczerze. Jake pokręcił ze zrezygnowaniem głową i zaczął biec w stronę zarośli.
 Zdezorientowana ruszyłam za nim, dopiero po chwili zorientowałam się, że biegniemy w stronę rozłożystego dębu. Jego gałęzie rozciągały się aż pod niebo, przytłaczał swoim ogromem i dostojnością. Gwizdnęłam z uznaniem i zobaczyłam, jak Jake łapie za najniższy sęk i podciąga się do góry. Gra jego mięśni była widoczna nawet przez koszulkę, z trudem powstrzymałam się od nagłego złapania tlenu. Tak, zdecydowanie powinnam być w psychiatryku. A co jeśli ludzie zachowują się tak "na normalnie"? O Jezu, chybabym zwariowała...
- Pomóc ci, czy załapałaś?- siedział sobie najzwyczajniej w świecie okrakiem na gałęzi. Pokręciłam głową i chwyciłam się tego samego konara.
 Moje mięśnie były słabe, nie podciągałam się zbyt często. Piekły, kiedy zmuszałam się do większego wysiłku. Piekły to w sumie mało powiedziane: one paliły żywcem. Jednak byłam z siebie niemożliwie dumna, gdy usiadłam na przeciwko uśmiechniętego chłopaka. Oddychałam zmęczona, oparłam się o korę.
- Zawsze, gdy byłam mała, wyobrażałam sobie, że drzewa podpierają niebo- przez młode, zielone listki prześwitywały radośnie pierwsze promyki słońca.