sobota, 12 lipca 2014

Rozdział 12

- Pomyślmy przez chwilę spokojnie- mieszałam srebrną łyżeczką w filigranowej filiżance. Metal obijał się o delikatne ścianki, powodując charakterystyczne brzęknięcia. Moje brwi już jakiś czas temu zeszły się w jedną chmurną linię, która przecinała moje czoło na pół. Odgarnęłam z twarzy czerwone kosmyki i postukałam łyżeczką o brzeg filiżanki.
- Jak dasz radę myśleć w tej chwili spokojnie, to uznam cię za wariatkę.
- Nie obrażę się- wzruszyłam nieznacznie ramionami. Parsknął cicho śmiechem, a ja walczyłam z chęcią uśmiechu. Nie lubiłam okazywać szczęścia, dopiero przyzwyczajałam się do takich sytuacji. Zresztą przy nim czułam się w pełni bezpieczna, nie miałam wrażenia ciągłego zagrożenia. I tak naprawdę byłam mocno roztrzęsiona na widok uszkodzonej ręki. Jakimś niebywałym cudem zdołałam opatrzyć dłoń, naturalnie przy akompaniamencie jęków, pisków, narzekań i gróźb. Co, na marginesie, wcale mi nie pomagało. Wręcz przeciwnie, musiałam zaczynać wciąż od nowa i od nowa. Kiedy w końcu udało mi się odpowiednio zabandażować dłoń, byłam chorobliwie blada i mroczki latały mi przed oczami.
- A tak już zupełnie poważnie, to trzeba tam jeszcze raz pójść i zobaczyć to... coś- nie uśmiechało mi się specjalnie tam iść i badać całą sprawę. Tak w sumie to w tamtej akurat chwili  miałam ochotę po prostu zasnąć i zapomnieć o całym zajściu.
- Serio chce ci się tam iść?- głupie pytanie, głupia odpowiedź.
- A jak myślisz?
***
Pierwszy schodek zaskrzypiał przeraźliwie, ale mimo to dalej musiałam iść. Raczej pod groźbą, niż prośbą. Jake postawił pierwszy krok, gdy ja drugi. Byliśmy bardzo blisko siebie, czułam jego oddech na karku. I najprawdopodobniej to była jedyna rzecz, która pchała mnie dalej na górę. Nie odzywaliśmy się do siebie, ja ponieważ bałam się cokolwiek powiedzieć, a on był za bardzo skupiony, żeby myśleć o takich głupotach, jak słowa.
Najwyższy schodek był najbardziej stromy i kiwał się, więc zawsze stanowił najciekawszy punkt wspinaczki. Zazwyczaj na niego uważałam, ale w tym momencie za bardzo się zamyśliłam i postawiłam stopę na samym brzegu. Drewno odskoczyło do góry, a z mojego gardła wydobył się przeciągły pisk. Zgięłam nogę w kolanie i podciągnęłam prawie do klatki piersiowej. Drewniana płytka stanowiąca górną część schodka stoczyła się gdzieś na dół, a ja stałam tam jak bocian z dłońmi cisno zaciśniętymi na ustach. Po jakimś czasie poczułam, jak ręce chłopaka opadają na moje biodra, a on sam, chociaż wyższy, staje na palcach i wygląda przez moje ramię. W ziejącej czarnej dziurze, coś pobłyskiwało metalicznie, chociaż ciemno było, jak w grobie. Uch, cóż za pozytywne porównanie.
- Co to...- w ostatniej chwili chwyciłam jego nadgarstek i ścisnęłam kurczowo.
- Nie rób tego, proszę- mój głos brzmiał, jakbym połknęła papier ścierny.
- To jedyny sposób, żeby zobaczyć, co się tutaj, do cholery, dzieje- odwrócił twarz w moją stronę i zobaczyłam, że się boi, ale robił to dla mnie. DLA MNIE. Wzięłam  głęboki oddech i puściłam powoli jego rękę. Z niepokojem obserwowałam, jak podążała w stronę metalowego czegoś. Dziwnym przeczuciem wiedziałam, że nie powinien tego dotykać, ale wiedziałam też, że jeśli tego nie zrobi, jeśli nie zobaczymy, co to jest, to nigdy nie dowiem się, co tu się dzieje. Bo coś dzieje się napewno.
Zachłystnęłam się powietrzem, gdy dotknął tego i... kliknęło.
- Włącznik- zdążył wymamrotać i tyle go widziałam. W miejscu, gdzie wcześniej stał, była teraz czarna, pusta przestrzeń, niczym usta umarlaka. Zaszlochałam krótko i zbierało mi się na płacz. Gdzieś w zakamarkach mojej świadomości pojawił się cichutki głosik. Nic mi nie jest, naciśnij ten przycisk i uważaj na głowę, połóż się na plecach przy zjeździe. Pierwsza łza emocji popłynęła po moim bladym rozgrzanym policzku, kiedy wciskałam ten diabelski przycisk. Podłoga pod moimi stopami nagle się rozstąpiła, a ja sama poleciałam w dół, z duszą na ramieniu. Położyłam się na plecach, tak jak mi kazał, chociaż spadałam prawie pionowo. Korytarz był ciasny, ciemny, czułam że zaraz dostanę napadu klaustrofobii. Jednak zanim kompletnie ześwirowałam, tunel nagle się skończył, ale ja leciałam jeszcze przez jakiś czas, może to dlatego lądowanie na tyłku było takie bolesne. Gdy zatrzymałam się na lodowatym betonie zakaszlałam, bo tumany kurzu przesłoniły mi pole widzenia. Jako wzorowa astmatyczka od razu miałam łzy w oczach i czułam, jakby ktoś usiadł mi na klatce piersiowej. Poczułam, jak ktoś bierze mnie pod ramiona i podnosi do góry. Stanęłam chwiejnie na nogach, jakby z zamiarem natychmiastowego powrotu do parteru. Dokoła było bardzo ciemno, własnego nosa nie widziałam. Jednak czułam jego dotyk, zapach, obecność, ale przede wszystkim słyszałam rozedrgane fale myślowe i to mnie trzymało przy zdrowych zmysłach.
- Nic ci nie jest?- głos miał cichy, opiekuńczy.
- Mogłeś ostrzec, że tak stromo. Bym sobie tyłka nie zbiła- zaśmiałam się cicho i ze łzami przytuliłam się do niego. Oplotłam go ciasno rękoma, a głowę wtuliłam w jego obojczyk. Czułam przez chwilę ogarniającą go konsternację, ale znikła niczym mgnienie oka i on też przytulał mnie mocno.
- Mogę wiedzieć, czym zasłużyłem sobie na ten zaszczyt, Wasza Wysokość?- wymamrotał w moje włosy.
- Przez chwilę myślałam, że coś ci się stało- wyszlochałam bezsilnie.
Nie skomentował tego. Staliśmy tak tam po prostu i przytulaliśmy się, ale to nie do końca był przyjacielski uścisk.

1 komentarz:

  1. "Ale to nie do końca był przyjacielski uścisk" już mi się uśmiech ciśnie na twarz, a po za tym rozdział super. Gdzie oni są? Jakieś tajemnicze pomieszczenia XD Szybko czytam następny.:))

    OdpowiedzUsuń