poniedziałek, 25 sierpnia 2014

Rozdział 14 Czy coś...

 Znacie to uczucie, kiedy potężny kac ścina wam głowę? Mniej więcej takie uczucie towarzyszyło mi w trakcie wybudzania. Każdy dźwięk słyszałam dziesięć razy głośniej, odgłos strzyżenia trawnika pół mili dalej odbierałam, jakby ogrodnik stał tuż przy moim uchu z kosiarką. Nagle ktoś huknął czymś tuż obok mnie, a ja aż usiadłam. Obejrzałam się gwałtownie wokół siebie i zobaczyłam... jego. Stał z głupkowatym wyrazem twarzy nad szklanką z wodą i przyglądał mi się przestraszony.
- Co to było?- w dalszym ciągu rozglądałam się za przyczyną huku.
- Yyy... Kubek?- zerknął nieśmiało na przedmiot. Uniosłam jedną brew i zdałam sobie sprawę z tego, że przed rozmawialiśmy ledwie słyszalnym szeptem. To znaczy, ledwie słyszalnym dla niego.
 Wyciągnęłam rękę i wzięłam do ręki szklankę, po czym ją postawiłam z powrotem na miejsce. Ja naprawdę nie wiem, jak wiele decybeli liczył sobie dźwięk odstawianego przedmiotu.
***
Trzy dni później było już ciut lepiej. Można nawet powiedzieć, że było rewelacyjnie. Mówiłam normalnym głosem i nie byłam głucha, oczy przyzwyczaiły mi się już do światła, co więcej, mogłam wyjść na dwór. Rodzice, gdy zobaczyli w jakim jestem stanie, stwierdzili, że pewnie niezbyt dobrze zamknęli szafkę z alkoholem (tak w sumie to nigdy jej nie zamykają, ta mała kłódeczka to jakaś makabryczna pomyłka) i zrobili mi godzinny wykład, na którym non stop przysypiałam.
 Ale przecież ja nie lubię nawet piwa. Mam na tyle słabą głowę, że sam zapach doprowadza mnie do stanu upojenia. Mimo to, nie chciało mi się przypominać o tym rodzicom i dałam im się wygadać. Najlepsza akcja była potem. Ja jak grzeczna córka położyłam się zaraz potem do łóżka i już taki pierwszy sen wchodził, kiedy nagle ktoś zapukał w moje okno. Najpierw stwierdziłam, że to wiatr, ale kiedy Luka zaczął skamleć, stwierdziłam że może warto wstać. Stoczyłam się więc na zimną podłogę i wyobraźcie sobie moje zdziwienie, kiedy zobaczyłam jego twarz po drugiej stronie szyby. Myślałam, że dostałam zawału.
 Nie odpowiedział na moje pytanie, czego tu szuka, więc wnioskuję, że szczęścia. Zły lokal, kochany.
 Do szkoły pozwolono mi łaskawie nie iść, więc tradycyjnie mój rzep również zignorował obowiązki. Jeszcze nas za to złapią, na pewno.
- Wiesz, tak się zastanawiam... Nie myślisz, że warto się dowiedzieć, co dokładnie jest pod twoim domem?- aktualnie wygrzewałam się na słońcu i miałam bardzo mało chęci, aby ruszyć się z miejsca.
- Nie, nie wydaje mi się. Najpierw ty załatwiłeś sobie rękę, a teraz ja prawie trafiłam do szpitala. Niespecjalnie chce mi się tam iść.
- To dlatego, że nie chce ci się wstać?- cholera, rozgryzł mnie.
 Zsunęłam odrobinę okulary i spiorunowałam go wzrokiem mówiącym: odwal się, mam na to wylane. Potem poprawiłam je i ułożyłam się wygodniej.
- Bo wiesz, jak spałaś, to trochę poszukałem.
 Jego ton jasno wskazywał, że nieprędko się go pozbędę. Westchnęłam ciężko. Podniosłam się z koca i przeszłam przez trawnik. Jak się okazało, oprócz pięknego wypłowiałego ogrodu miałam także pokaźnych rozmiarów trawniczek za domem, na którym mogłam grać w polo. Tylko, że nie mam koni.
 Weszłam przez zdobiony taras do domu i krętymi korytarzami doszłam do kuchni. Coraz bardziej nie lubiłam tego miejsca, tej odpadającej tapety, przemokłych sufitów i czegoś, co na pewno tutaj siedzi, tylko jeszcze nie wiem, co to. Nalałam sobie wody i wypiłam ją jednym tchem. Jake przyszedł za chwilę, poddenerwowany moim zachowaniem. A ja, żeby jeszcze bardziej go sprowokować, ostentacyjnie wyszłam z pomieszczenia i przeszłam do salonu. On za mną, głośno tupiąc.
- Słuchaj, ja chcę ci tylko pomóc. Ten dom ma w sobie jakąś chorobę i trzeba to... Jasny gwint!- parsknęłam śmiechem.
 Zawsze przy wejściu do tego pokoju witał się z szafą stojącą przy drzwiach. I zawsze bawiło mnie to, jakie kreatywne przekleństwa wypływały wtedy z jego ust.
 Opadłam na twardą, chociaż ładną kanapę i popatrzyłam na niego wyczekująco. On, skacząc na jednej nodze, dotarł w końcu do fotela. Usiadł i jeszcze przez chwilę mamrotał pod nosem nieprzyzwoite słowa. W końcu odchrząknął roztargniony i spojrzał na mnie, lekko już podminowany.
- Okej. Więc poszedłem się rozejrzeć i poszukałem czegoś na temat twojej rodziny. Otóż okazuje się, że Ofelia jest twoją praprapraciotką. A przynajmniej to wywnioskowałem z drzewa genealogicznego, które wisi na ścianie we Dworze.

------------
 Przepraszam, że mnie tak długo nie było. Problemy ze zdrowiem głównie :)