It's just a beast under your bed
In your closet
In your head
Zapach deszczu unosił się w pokoju niczym wielki ptak, krążył pomiędzy pudłami i zatrzymywał się w szczelinach między poluzowanymi deskami w podłodze. Otwarte okno wpuszczało go chętnie, ponieważ nieznośny odór gnijącego wnętrza był nie do wytrzymania. Delikatna mgła wpływała do pokoju i znikała pod wpływem ciepłego strumienia z nadmuchu. Ciężkie lustro z mosiężnymi zdobieniami po bokach pokazywało moje żałosne odbicie. Grunt, że nie było obowiązkowych mundurków, bo chybabym się zamordowała. Chociaż nie, jednak nie. Przynajmniej zasłaniałby mnie i bronił przed wyśmiewaniem z powodu innego ubrania, niż wszyscy.
Luka szczeknął cicho. Odwróciłam się w jego stronę i wyjęłam mu z pyska czarny krawat w czerwoną kratę. No tak. Może mundurków nie ma, ale coś musi być. Pogłaskałam mego przyjaciela po kosmatym łbie i zawiązałam sobie na szyi smycz. Bo tak to właśnie postrzegałam: jako maniakalną chęć nakłonienia mnie do słuchania głupszych od siebie. Co wiązało się z życiem na uwięzi, tak jak zwierzę. Niby nas do niczego nie zmuszają, ale jak nie masz wykształcenia to masz zwalone życie. Cholera, czemu moi rodzice nie myślą...
- Szkoła!- usłyszałam gdzieś z jednego z dolnych pięter i zaczęłam się zastanawiać, czy ja w ogóle gdziekolwiek trafię. Najpierw muszę zejść na dół: kombinacja korytarzy i schodów przypominała w jakiejś części Hogwart (grunt, że schody przynajmniej się nie ruszały i wędrowały, bo wtedy naprawdę bym zginęła). Potem łatwiejsza część, czyli dotarcie do szkoły, z tym problemu nie będzie. Natomiast zostaje jeszcze prezentacja przed, echm, klasą.
Westchnęłam cicho, usiadłam na łóżku, sprawdziłam jeszcze raz, czy wszystko ze sobą mam. Moim plecakiem był kochany, wyświechtany kawałek materiału, który dawno przestał nawet przypominać torbę szkolną. Rodzice próbowali mi wcisnąć nowy, ale "niechcąco" wpadł do Tamizy. Zresztą jak pięć innych. Potem chyba zrozumieli aluzję i zostawili mnie w spokoju, chociaż niezadowolenie malowało się na ich twarzach bardzo wyraźnie. Jednakowoż nie można wymagać od niektórych ludzi większego zaangażowania w zrozumienie. Byłam bardzo mocno przywiązana do tego plecaka, zanim wzięłam Lukę zdarzało mi się rozmawiać z przedmiotami, a najczęściej odpowiadał mi właśnie plecak. Szafa i piórnik również należeli do rozmownych, no ale prócz ilości liczy się także jakość. Nie miałam co liczyć na ciekawą konwersację z meblem. A na pewno nie z takim pospolitym, bo jeszcze kredens się jakoś nadawał, ale był strasznie zarozumiały... Boże, o czym ja myślę?! Obiecałam sobie, że więcej nie będę roztrząsała tematu rozmów z przedmiotami martwymi i zapomnę o moim zwyrodnieniu w mózgu. Poza tym, mój psychiatra powiedział, że jeśli chcę zapomnieć, to muszę się skupić i zacząć kontakty z rówieśnikami. Cholera.
Ze skwaszoną miną stwierdziłam, że niczego mi już nie brakuje i mogę iść do... szkoły. Dobra, życie nie jest usłane różami. Wyszłam z pokoju i od razu stanęłam, żeby zamknąć go na klucz. Miałam tam za dużo swoich bardzo prywatnych rzeczy, aby ryzykować wejście któregoś z rodziców. Luka patrzył na mnie wyjątkowo smutnym wzrokiem, ale nie dziwiłam mu się nawet w najmniejszym stopniu. Ja też nie miałabym ochoty siedzieć sama w tym domu przez tyle czasu, nie wiedząc kiedy wróci moja jedyna przyjaciółka. Trzeba będzie załatwić mu dziewczynę.
- No to idziemy- podrapałam psa za uszami i poczłapałam niepewnie do szerokich schodów. Miały ozdobne głowice w kształcie lwiej paszczy, inkrustowane delikatnie złotem. W niektórych miejscach przetarte, to taki niezwykły urok starych rzeczy. Lubiłam wiekowe przedmioty, ale cały ten dom był wiekowy. To trochę za dużo jak na mnie, która się wychowałam w nowoczesnym mieszkaniu z widokiem na ruchliwe miasto. Stary dwór to chyba jednakże nie moje klimaty.
Zbiegłam z czwartego piętra i wyszłam na rozległy korytarz. Tapeta w wielu miejscach przesiąknięta była wodą i odstawała nieprzyjemnie od ściany. Bliżej nieokreślony wzór wyblakł i przypominał trochę starą gazetę. Gdy Luka szedł, miałam dziwne wrażenie, że się czegoś bardzo boi. Położył uszy i podkulił lekko ogon, nie wróżyło to dobrze. Weszliśmy do jasno oświetlonej kuchni, po czym zamknęłam za sobą drzwi. Luka miał tu swoje legowisko, a ja miałam wyjść tylnymi drzwiami. Wypadały wprost na wielki, szary ogród, mogłam zatem spokojnie przejść tamtędy do bramy. Tym razem miałam ze sobą klucze, więc tylko chwyciłam bluzę wiszącą na oparcie bardzo starego krzesła i wyszłam z domu. Nie pofatygowałam się, aby zamknąć drzwi bo i tak nikt nie będzie się szwendał po tym zapuszczonym polu kamieni.
Wszystko wokół mnie spowijała gęsta, mleczna mgła. Nie było nic widać, jedynie zarys drogi po której szłam. Trącałam czubkiem butów kamyki i słuchałam jak daleko polecą. Powietrze było zimne, mgła również, nie wiało. Gdy spojrzało się w górę, nie było nawet jednej chmurki, za to szare niebo. Pewnie słońce wyjdzie później. Doszłam do bramy i stanęłam. Luka towarzyszył mi przez całą drogę, a teraz patrzył na mnie z wyczekiwaniem. Ja również na niego spojrzałam i uśmiechnęłam się lekko. Skręciłam w zapuszczony, szary trawnik i przeszłam między gryzącymi gałęziami niskich drzewek, poskręcanych dziwacznie. Może się zaprzyjaźnimy?
Dotarłam do wyrwy w murze i prześlizgnęłam się na drugą stronę. Luka piszczał i słyszałam jak prosił mnie, żebym została.
- Nie mogę- odpowiedziałam mu smutno i odwróciłam się w stronę drogi. Tutaj mgła była rzadsza i bardziej przezroczysta. Plecak telepał mi się na boku, bluza zwisała z ramienia, a ręce spały w kieszeniach. Wlepiałam tępy wzrok w otoczenie i obojętnie nuciłam sobie w myślach jakąś dawno zapomnianą piosenkę. Przystanek był zimny, a ławka mokra. Sprawdziłam godzinę przyjazdu jeszcze wczoraj i przyszłam dokładnie wtedy, kiedy czerwony autobus pojawił się w polu widzenia, czyli jakieś dziesięć-piętnaście metrów. Kierowca wyglądał na poważnie znudzonego, pasażerowie jeszcze bardziej. Usiadłam na byle jakim miejscu i zaczęłam patrzeć się przez okno, jednak coś mi nie grało. Kierowca nie miał zamiaru ruszać, chociaż nikogo nie było na przystanku. Już miałam mu to zakomunikować, kiedy do środka wpadł zdyszany chłopak. Miał na sobie czarną bluzę, ciemne dżinsy, czarne trampki z pomalowanymi długopisem sznurówkami i był cholernie przystojny.
- Przepraszam, panie Dusse. Dziękuję, że pan poczekał- miał głęboki, cudowny głos. Odnotowałam, że trzeba się trzymać od niego z daleka.
- Drogi chłopcze, nie pierwszy raz na ciebie czekałem- widać było jak na dłoni, że długo się znają i lubią.
Chłopak przeszedł dalej wgłąb autobusu i spojrzał na mnie. Żeby dać mu znać jak bardzo go olewam, wyciągnęłam słuchawki i iPoda. Włączyłam jakąś metalową piosenkę i twardo wcięłam wzrok w jeden punkt za szybą.
Instynktownie poczułam, jak siada w tym samym rzędzie, tylko po drugiej stronie i gapi się na mnie. No tak, wszyscy w tym małym miasteczku pewnie znają się jak łyse króliki, muszą jeździć zawsze w tym samym składzie i jakaś nowa na pewno jest ciekawym obiektem. W myślach powiedziałam mu, żeby się odwalił i przeżyłam szok. On mi odpowiedział. Chyba nie do końca świadomie, bo gdy się do niego odwróciłam i spojrzałam bardzo wymownie, to zmarszczył brwi. Hmm. No tak, trzeba jeszcze umieć zauważyć u siebie oznaki nienormalności, a ten chłopak musiał być ośrodkiem dumy i dziewczęcych westchnień. Cóż, takie życie. Niektórzy cieszą się z samotności, inni muszą mieć towarzystwo. Ale to dobrze, przynajmniej świat nie jest ciągle taki sam.
Starałam się zapamiętać dokładnie trasę, a nie było to trudne. Od domu cały czas jechało się całkowicie prosto nieutwardzoną drogą, a gdy wjechało się do miasta od razu trzeba było skręcić za pocztą. Potem było trochę trudniej: w lewo za szpitalem, mija się aptekę, prosto, po prawej zostawia się pralnię samoobsługową, potem duży sklep spożywczy, w prawo za rogiem, na którym stoi bank i dalej kompletnie prosto. Autobus zatrzymał się kilkadziesiąt metrów od dużego, czerwonego budynku. Przypominał trochę szkołę muzyczną, a nie liceum, ale zawsze można powyobrażać sobie różne rzeczy. Wstałam ze swojego miejsca dokładnie w tym samym czasie, co ten chłopak. Uśmiechnął się do mnie i pokazał, że mam iść pierwsza. Od tego uśmiechu zawirowało mi w brzuchu, odepchnęłam więc z całej siły wszystkie moje uczucia, nawet te które mówiły mi, że jest zimno. Gdy wyszłam, od razu nasunęłam na głowę kaptur i oddaliłam się możliwie jak najbardziej od tego chłopaka. Upewniłam się, że to jest moja szkoła, gdy spojrzałam na zupełnie niepasującą tabliczkę z napisem "Liceum Ogólne nr 17". Kiedy pociągnęłam za klamkę, okazało się że drzwi są strasznie ciężkie. Ciągnęłam najmocniej jak umiałam, ale drzwi dalej nie ustępowały. Nagle w pewnym momencie zelżały mocno i gdy byłam pewna, że to tylko początek był taki trudny, usłyszałam za sobą głos:
- Nie wiadomo z czego oni je zrobili- podskoczyłam lekko w miejscu i spiorunowałam wzrokiem chłopaka z autobusu. Na jego ustach malował się enigmatyczny uśmiech, a oczy śmiały się z nie wiadomo czego.
Weszłam czym prędzej do środka i wbiegłam po schodach na górę. Nawet się na niego nie obejrzałam, cholera, był tak blisko. Nie, za dużo razy zostałaś pokopana, moja droga. Przeszłam przez kolejne drzwi, tym razem lekkie, drewniane. Rozejrzałam się i zobaczyłam napis na kolejnym, szklanym wejściu dziesięć metrów ode mnie, z napisem: "Gabinet dyrektora, sekretariat, intendentka". Skierowałam się w tamtą stronę, weszłam do pachnącego skórą przedsionka. Zapukałam do drzwi z napisem "dyrektor" i weszłam do środka. Za biurkiem z ciemnego drewna siedział na oko trzydziestoletni facet i od razu przeszył mnie nieprzyjemnym spojrzeniem. Miałam ochotę spuścić wzrok, ale tego nie zrobiłam.
- Przepraszam, że niepokoję, ale miałam przyjść przed rozpoczęciem lekcji- rzuciłam chłodniejszym tonem, niż bym chciała.
- Oczywiście, nie ma problemu. Proszę, usiądź- pokazał mi krzesło na przeciwko jego biurka, usiadłam z grzeczności.- A zatem panna Hendelhaw. Mogę prosić kartę?
Wyjęłam grubą tekę i podałam mu. Były tam wszystkie moje dokumenty z poprzednich szkół, ciekawiło mnie czemu nie wziął ich wcześniej. Znowu jakaś niezrozumiała tajemnica dorosłych, a może niedopatrzenie. Dyrektor otworzył "kartę" i zaczął przyglądać się jakimś papierom.
- Doskonałe stopnie- mruknął, skinęłam głową w odpowiedzi.
Zadzwonił dzwonek na przerwę, rozbudził trochę mój zaspany umysł. W gabinecie pachniało skórą, papierosami i mocną kawą. Paprotki zwisały smętnie z plastikowych doniczek usadowionych nad oknem, cały pokój zatłoczony był przez szafy z dokumentami, niektóre miały kłódki inne nie. Ściany pomalowane były na mdły, żółty kolor, nawet tapeta w moim domu była ciekawsza.
- Pozwolisz że zapytam, jakim cudem miałaś przez wszystkie lata pełną liczbę punktów na testach i najwyższą możliwą średnią, jak zdobyłaś tyle nagród, jak można każdego roku otrzymywać stypendium?- patrzył na mnie palącym wzrokiem, nie podobało mi się to.
- Talent- zmuszam się do nieszczerego uśmiechu, nawet na niego nie patrząc. Zadzwonił drugi dzwonek, odetchnęłam z ulgą w myślach. Nie może mnie tu trzymać wieki.
- Rozumiem, że nie miało to związku z twoją chorobą?- poczułam jak zimna pięść zaciska mi się na szyi. Przełknęłam gulę i naturalnym głosem odpowiedziałam:
- Moja choroba minęła już bardzo dawno temu, nie ma powodu do obaw- kłamstwo roku.- A nawet gdyby powróciła, to gwarantuję, że sama zrezygnowałabym z tej szkoły.
- W takim razie przejdźmy do kolejnej sprawy. W poprzedniej klasie byliście na tych samych tematach co nasza szkoła, tak więc musimy ci przydzielić kogoś, kto nadrobi z tobą materiał i pomoże ci zaaklimatyzować się w nowym środowisku. Wybrałem już, mieszka bardzo blisko ciebie. Po ostatniej lekcji przyjdziecie razem do mojego gabinetu- mężczyzna wstał, więc ja również.- A tymczasem chodźmy cię przedstawić nowej klasie.
Wyszliśmy z tego przytłaczającego miejsca i podążyliśmy schodami na piętro. Szedł przede mną, a ja zastanawiałam się czy sprawiało mu specjalną przyjemność znęcanie się nad młodszymi. Choroba? Raczej narkomania. To znaczy, trochę majki i od razu wiele szumu... Zresztą wyleczyłam się z tego. Ta, jasne, odpowiedziała mi moja podświadomość. Gdybyś zobaczyła chociaż trochę, gdyby ktoś ci zaproponował, od razu byś się zgodziła, nie ma rady. Jakiś czas temu zepchnęłam część mnie daleko i nie zamierzałam jej wyciągać. Chociaż wizja tego przyjemnego odpływu była taka nęcąca... Nie, wcale nie.
Szliśmy długim korytarzem, pomalowanym na pseudo wesołe barwy. W końcu dotarliśmy do jaskrawo fioletowych drzwi, jakiś stres mnie chwycił, bo gdy weszłam do klasy w brzuchu mi się zakręciło. Trzydzieści par oczu gapiło się na mnie, jak na ciekawy okaz w zoo. Zresztą tak się czułam.
- Drogie dzieci, to wasza nowa koleżanka. Przyjmijcie ją proszę z otwartymi ramionami- po tych słowach dyrektor wyszedł, zostawiając mnie samą przed cała klasą.
Przesunęłam wzrokiem po zebranych i nagle serce mi stanęło, po czym zaczęło bić ze zdwojoną siłą. On tam był. I patrzył się na mnie.
- Ekhem, przedstaw się, proszę- dobiegł mnie nieprzyjemny, nosowy głos. Odwróciłam głowę i zobaczyłam nauczycielkę ze skwaszoną miną, nosem niczym kalosz i wzrokiem harpii.
- Jestem Maysilee Hendelhaw- moje nazwisko wywołało lekkie poruszenie w klasie, najwyraźniej ciotka musiała być co najmniej bardzo znaną osobą.- Interesuję się pisarstwem oraz informatyką. Gdzie mogę usiąść?- ostatnie pytanie skierowałam do nauczycielki.
- Pan dyrektor przydzielił ci Jacoba- TEN chłopak się podniósł i przeszył mnie tym samym wzrokiem co wcześniej. Cholera.
Szybkim krokiem przeszłam przez klasę i zajęłam miejsce przy oknie obok osobnika, który wzbudzał we mnie większe uczucia, niż mój pies. A mało kto to potrafił. Wyjęłam te same podręczniki, które widniały przed "Jacobem" i odsunęłam się od niego możliwie jak najdalej. No cóż, trzeba będzie się szybko sprężyć z nadrabianiem, ale szybciej niż tydzień to marzenie. Musiałabym zawalać całe dnie, żeby wyrobić się w trzy, a tego z kolei nie przeżyłby Luka. Ech, dupa.
- No to zaczynamy...- już nienawidzę tej kobiety.
***
Ostatni dzwonek przerwał nudne gadanie nauczyciela o tym, jak ważne jest czytanie odpowiedniej lektury i wszyscy zerwali się z krzeseł. Plecak był już dawno spakowany, nie miałam po co wyciągać książek. Facet i tak nie ogarniał, co się dzieje w klasie.
Poczekałam aż cała hałastra wyleci na korytarz i dopiero wyszłam. Za mną jak cień podążał Jake. Miałam rację, że wzbudza palpitacje wśród dziewcząt. Czyli nie jestem jedyna... Hm, nie zauważyłam żeby się którąkolwiek interesował, więc może jest gejem. Lepiej dla mnie.
- Musimy iść do dyrektora- powiedział do mnie i od razu skręciłam w stronę gabinetu. Boże, jak ja się tak będę zachowywała, to znowu popadnę w ciąg.
Weszliśmy najpierw do przedsionka, a potem do gabinetu. Wzrok tego mężczyzny mnie przerażał, w sumie to dobrze że był z nim ktoś oprócz mnie.
- Pewnie chcecie wiedzieć po co was wezwałem- nie.- Otóż informuję was, że panna Hendelhaw musi nadrobić określony materiał, jej rodzice zaznaczyli dokładnie, iż z wszystkich przedmiotów, również dodatkowych, musi mieć maksymalną średnią. Panie King, jeśli wyniki nie będą zadowalające, zmienimy pana.
Zainteresowało mnie jego nazwisko. King? Ciekawe. Aż się normalnie uśmiechnęłam, albo może raczej podniosły mi się kąciki ust.
- Oczywiście, panie dyrektorze- patrzył mu prosto w oczy, jakby jeden rzucał wyzwanie drugiemu, a ten je podejmował. Faceci są dziwni i głupi.
- To wszystko. Dziękuję, możecie wyjść.
Odwróciłam się i wyszłam bez pożegnania. Skierowałam się wprost do wyjścia, a potem na przystanek. Chłopak towarzyszył mi, ciągle próbując nawiązać jakąkolwiek rozmowę. Testował różne warianty, ale ja zamknęłam się w swoim świecie i powoli zaczynało mnie denerwować, że przerywał mi kolejne rozwinięcia dziesiętne liczby pi.
Zerknęłam na rozkład jazdy i przeklęłam cicho. Właśnie uciekł mi autobus, co oznaczało, że kolejny przyjedzie za jakieś pół godziny. Fuknęłam i postanowiłam, że pójdę piechcem. Słońce świeciło dosyć mocno,więc zawiązałam bluzę na biodrach i nałożyłam plecak na drugie ramię. Ten przystojny głupek znowu zaczął gadać, ale tym razem zaczęłam słuchać mijanych przedmiotów. Droga mijała jako tako, dopóki nie zaczął mnie pytać o zdanie. Doszliśmy do końca miasta, które kończyło się (albo zaczynało) przy poczcie i już ledwo wytrzymywałam. Jeszcze trzy kilometry. Dwa. Jeden. O, Boże.
- Czemu mnie ignorujesz?- zapytał w pewnym momencie, a ja, naładowana negatywną energią, wybuchnęłam z całą mocą.
- 9 planet, 294 kraje, ponad 7 miliardów ludzi, a ja muszę patrzeć akurat na twój ryj!- wydarłam się na niego i zauważyłam, jak usta rozciągają mu się w pięknym uśmiechu.
- W takim razie szczęściara z ciebie- odpyskował.
Zacisnęłam pięści i zazgrzytałam zębami, przyspieszyłam kroku. Powoli poznawałam okolicę, drzewa robiły się coraz gęstsze i w końcu zauważyłam przystanek. Teraz moje tempo przypominało bardziej szybki trucht, niż spacer. Płuca zaczynały niedomagać, serce kuło i kolana przestawały słuchać, ale dalej uparcie dążyłam do jak najszybszego powrotu do domu. W końcu, kiedy już pewnie byłam czerwona jak burak, dotarliśmy do żelaznej bramy. Wyciągnęłam klucze z kieszeni dżinsów i zaczęłam już otwierać, kiedy nagle pręty się zatrzęsły i zobaczyłam chłopaka po drugiej stronie ogrodzenia z, a jakże, dumnym uśmiechem na idealnych ustach. Wyszarpnęłam klucze z hukiem i poszłam do wyrwy w murze.
- Zaraz, gdzie ty... O Jezu!- uśmiechnęłam się ponuro i pomyślałam, że Luka musiał się ucieszyć z nowego towarzysza zabawy.- Ej, zrób coś, bo on mnie zaraz zje!
- Mój pies nie jada padliny- przeszłam przez dziurę i zagwizdałam trzy razy.
Chwilę później pojawił się przy mnie włochaty łeb. Wyszliśmy razem na główną drogę, a zwierz ciągle uparcie patrzył się na chłopaka. Nagle ten zagwizdał trzy razy, tak jak ja, a pies zapiszczał cicho. Nie wiedział, czy może iść i spojrzał na mnie wzrokiem wypełnionym prośbą. Skinęłam w jego stronę ledwo zauważalnie i pies poleciał do niego, machając wesoło ogonem.
- Dobry piesek... jak ma na imię?- pyta się o jego imię? Nie jak się wabi? Potrzebowałam chwili, żeby pozbierać gębę z ziemi.
- Luka- mój głos brzmiał trochę zbyt lodowato. Skarciłam się w myślach, może on jest inny? Nie, nie oszukuj się, podpowiedziała mi podświadomość.
Doszliśmy do domu, postanowiłam że otworzę frontowe drzwi. Trochę musiałam się z nimi namocować, odrzucając jednocześnie pomoc chłopaka, ale w końcu się udało. Ciemne wnętrze wręcz zapraszało do siebie. Żeby zamknąć się wokół ciebie, wgryźć w duszę i pogrążyć.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz