Umarła ciotka Ofelia. I co mnie to obchodzi? Nawet jej nie znam. Podobno była jakąś tam znaną personą w świecie, ale ona nic mi nie mówi. Za to rodzice ćwierkają o spadku już od trzech miesięcy. Żadnych długów, tylko kasa i dom. Widziałam zdjęcia i moje radosne nastawienie znacznie opadło, stara rudera na zadupiu. Może i duża, w ładnym otoczeniu, ale to dalej zadupie. Do szkoły najszybciej dojadę w pół godziny, zaznaczając iż moi rodzice nie mają zamiaru mnie odwozić. A jeśli miałabym ochotę na poranny spacerek, to spokojnie godzinka z hakiem. Uch... Jestem w polu...
- Kochanie, spójrz! Jesteśmy!- moja matka prawie spadła z siedzenia. Żwir zachrzęścił pod kołami, gdy wjechaliśmy na podjazd. Podciągnęłam kolana pod brodę i objęłam je rękoma. Nawet Luka zapiszczał i zakrył sobie łapami oczy, dużo gadaliśmy o tej przeprowadzce. Tak, gadam z psem. W przeciwieństwie do innych ludzi, ja potrafię czytać w myślach. Słabo, bo słabo, ale potrafię. A psy mają bardzo rozwinięty umysł i ciekawie się z nimi rozmawia. Oczywiście, tylko patrzymy się sobie w oczy, ale to i tak dziwnie wygląda.
W tym momencie tata się zatrzymał, a mama wyskoczyła z auta, naładowana nową energią. Od dłuższego czasu nie mogła się doczekać Walii. Jakby to było jakieś wyjątkowe miejsce, zwykły punkt na mapie. Ja też postanowiłam wyjść z dusznego auta i rozpięłam się. Luka podniósł łeb i poszedł za mną. Luka jest potężnym berneńczykiem, więc gdy wychodził miał lekkie problemy z przeciśnięciem się przez wąskie drzwi. Kiedy w końcu wylazł, odwróciłam się i o mało co nie dostałam zawału serca. Znajdowałam się jakieś góra pięć centymetrów od nosa kamiennej małpy.
Ogon Luki to już tylko mały punkt w oddali, więc włożyłam do ust dwa palce i zagwizdałam trzy razy. Pies odwrócił się od razu i zobaczyłam z zadowoleniem, jak z wywalonym jęzorem biegnie do mnie. Ja również wyjęłam ręce z kieszeni i zaczęłam biec tak szybko, jak tylko pozwalały mi na to płuca i astma. Piekielna choroba, jedyna rzecz na świecie oprócz czekolady, która pozwala wydzielać tyle endorfin i jesteś na nią praktycznie uczulony. Niesprawiedliwość świata... Mimo wszystko biegłam i chociaż wypluwałam płuca, to chciałam się drzeć z radości rozchodzącej się po kościach. Dopadłam mojego psa i upadłam na kolana, wprost na szorstki piasek. Czułam, że dostanę po głowie za obtarcia, ale nic mnie to nie obchodzi. Pewnie się zapytają, skąd je mam. Muszę się jeszcze w takim razie trochę powspinać na drzewa i poobdzierać ręce, jeśli chcę im udowodnić, że nie biegałam. Luka polizał mnie po twarzy, a ja odsunęłam się od niego ze śmiechem. Pogłaskałam go po głowie i wstałam, otrzepując się z pyłu. Dopiero zorientowałam się, że mam na sobie spodnie z nogawkami przed kolana i teraz wąska strużka ciemnego płynu spływała mi leniwie po lewej łydce, kręcąc się niezdecydowanie. Przeklęłam cicho pod nosem, ale mimo wszystko Luka to usłyszał i szczeknął delikatnie.
- Dobra, dobra, ty nie bądź taki mądry- rzuciłam pod jego adresem i pochyliłam się w stronę wysokiej trawy nieopodal. Wyrwałam trochę z ziemi i otarłam nią nogę. Nie wyglądało ani trochę lepiej, ale zignorowałam to i jedynie wzruszyłam ramionami. Do wesela się zagoi, a zresztą gdzieś niedaleko był chyba strumień.
Ruszyłam dalej, a Luka truchtał koło mojego boku. Oddychałam ciężko, wiedział więc że trzeba być przy mnie. Kiedyś gdyby nie on, gdy podał mi inhalator, pewnie nie byłoby mnie tu teraz. Od tamtego czasu zawsze miałam jeden w kieszeni i jeden przymocowany do obroży Luki. Wyjęłam mały aparacik i wzięłam porcję leku. Poprawiło mi się, ale to nigdy do końca nie likwidowało złego samopoczucia. Mimo wszystko bieganie to najpiękniejsza rzecz na świecie.
Marzec to dziwny miesiąc. Nigdy nie wiadomo, czy to już wiosna, czy jeszcze zima. Teraz akurat panowała szczera wiosna, a wręcz prawie lato. Ale pogoda jest zdradliwa, mimo że miałam krótkie dżinsy, to oprócz tego gruby sweter. Zwisał na mnie, jak worek na kartofle, ale to był mój ulubiony. Powyciągany, zwyczajny, taki jak ja. Wiatr zawiał mocniej i moje rude włosy zatańczyły. Kolejna rzecz, której w sobie nienawidziłam: pieruńsko czerwone włosy, jakby je ktoś zapalił i zamroził płomień. Kojarzyły mi się trochę z rabarbarem, jego też nie lubiłam. Za każdym razem, kiedy mama robiła ciasto z rabarbarem uciekałam z domu, nienawidziłam tego słodko-kwaśnego zapachu.
Piaskowa droga skończyła się szybko i zza cienkiej tarczy z drzew prześwitywała gładka powierzchnia autostrady. Moje stopy wybijały stały rytm, gdy znalazłam się na początku asfaltowej nawierzchni, jednak pojawił się przede mną mały problem. W miejscu gdzie stałam wyrosła wysoka, żelazna brama, którą rodzice zamknęli zaraz, gdy wjechaliśmy na teren posiadłości. Wypisane na niej było moje nazwisko: Hendelhaw. Nie lubiłam go, zresztą jak wszystkiego innego, co związane było w jakikolwiek sposób z moją rodziną. Wszyscy byli okropni, a ja w szczególności. No cóż, kompleksy górą...
Oparłam czoło o chłodne pręty i zamknęłam oczy. No to się przeszłam. Kurcze, trzeba było o tym pomyśleć wcześniej. Wtem ciepły jęzor polizał mnie po twarzy, a ja momentalnie otworzyłam oczy i zaczęłam ocierać się ze śliny. Nagle zamarłam z rękoma przy twarzy. Luka był po drugiej stronie bramy. Przekrzywiłam głowę z uśmiechem i spojrzałam mu w oczy. Pies szczeknął krótko i potruchtał trochę dalej, wzdłuż ogrodzenia. Musiałam ominąć krzaki, trochę mi zajęło zanim dotarłam do dziury w murze. Bo całą posesję otaczał ozdobny mur: wielka, rozlazła konstrukcja, wysoka na trzy metry. Teoretycznie mogłabym się po nim wspiąć na górę, bo miał liczne wgłębienia i odpryski, ale wolałam nie ryzykować upadku tuż przed prezentacją w nowej klasie. Tak więc tylko westchnęłam i przeczołgałam się po miękkiej ściółce. Po drugiej stronie nie wiedząc czemu, czułam się zdecydowanie lepiej. Wzięłam głęboki wdech i poprawiłam spinkę z zielonym kamieniem, która zwisała swobodnie koło mojego prawego ucha. Potem włożyłam znowu ręce do kieszeni i poszłam dalej. Już od początku widziałam mały zarys przystanku autobusowego, więc stwierdziłam, że może wcale nie będzie tak źle. W końcu i tak nie zamierzałam się z nikim kumplować. Tak po prostu było lepiej: przyjaciel to najgorszy wróg. Wie o tobie wszystko i może to wykorzystać. Zbyt wiele osób w moim życiu sprawiło, że powzięłam taką decyzję i nie zamierzałam jej w najbliższym czasie zmieniać. Niektórzy mówią, że sztuką jest wybaczać, ale według mnie sztuką jest ponownie zaufać.
Luka uderzył łbem w moje biodro. Podrapałam go w okolicach obroży i poleciał dalej przed siebie. Roślinność była zdecydowanie okazalsza poza terenem posiadłości, może tam była jakaś choroba? I to ona wybiła wszystkich ludzi w domu... Oprócz ciotki Ofelii, naturalnie. Ona podobno trzymała się mocno życia, chyba nie chciała iść w zaświaty. Słyszałam, jak rodzice mówili, że miała niepozałatwiane sprawy z wieloma mieszkańcami miasta, a dodatkowo była zamieszana w serię morderstw, które miały miejsce praktycznie wiek temu. Dobrze się baba zaczepiła, zdrowa była, ale wszyscy w domu w Londynie mówili, że ktoś ją załatwił. Jednak zdążyła napisać testament, na rękopisie były ślady krwi. Uch, okropieństwo....
Doszłam do przystanku i usiadłam na wąskiej, drewnianej ławeczce. Lepiej zapamiętać to miejsce, będę od tego czasu bywała tu niemalże codziennie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz