środa, 23 kwietnia 2014

Rozdział 7 PRZEPRASZAM i przepraszam

 W-F to koszmar. Sam fakt, że na tej sali pewnie ćwiczyły dinozaury, jeszcze nie jest aż taki zły. Dobra, podłoga trzeszczała, jak kręgosłup dwustuletniej staruszki, kosze niebezpiecznie zwisały ku podłodze, a siatka przypominała tkaninę pająka u mnie pod sufitem, ale to nie sprawiało, że zaczynałam zastanawiać się nad sobą. To spojrzenie szarych oczu rzucane mi przez długość sali, przenikające na wskroś moją duszę, myśli, przekonania. Było lodowate. Kiedy tylko nasze spojrzenia się spotykały, albo traciłam równowagę, albo obrywałam piłką. Raz tak dostałam, że wszyscy chcieli mnie wysłać do pielęgniarki, ale zacisnęłam zęby i nie dałam się sprowokować. I dlatego właśnie nie chciałam mieć żadnych znajomych. Ale los pokierował mną inaczej, jednak teraz już nigdy mu nie zaufam. Teraz wiem więcej i nie dam się oszukać.
 Moje zamyślenie zaowocowało kolejnym trzaskiem w głowę, tym razem już się nie podniosłam z drewnianego parkietu. Leżałam po prostu i wpatrywałam się w poplamiony, popękany sufit. Słyszałam jak ktoś coś do mnie mówi, ale nie zwracałam na to większej uwagi. Zimna podłoga sprawiała, że dreszcze przebiegały stadami po moim ciele. Nagle ktoś pojawił się w polu mojego widzenia. To on.
- Wszystko okej?- jasne, poza tym że chyba cię nienawidzę. Zjeżdżaj z mojego krajobrazu.
 Zamiast wypowiadania na głos moich myśli, wstałam i otrzepałam dłonie o tył szortów.

***
 Dwa grube swetry nie wystarczały, żeby ogrzać taką chudą istotę. Rodzice wybyli, a ja? A ja zostałam. Ogrzewanie musiało nawalić, moi starzy nie są aż tak okrutni, żeby zostawiać mnie samą w kostnicy. Chociaż nie, raz mnie tam zgubili, jak pojechaliśmy zobaczyć babcię. Tak, jeden jedyny raz widziałam wtedy moją babcię. I była martwa. Dla siedmioletniego dziecka nie było to szczególnie przyjemne doświadczenie.
 Drżenie przeszło po podłodze, zaraz po tym ciężki dźwięk gongu. Wstałam z trudem i rozprostowałam zdrętwiałe kończyny. Co za szaleniec przyszedł w taką pogodę do tego domu? Do głowy przychodziła mi tylko jedna opcja.
 Z psem przy boku podążyłam w stronę głównego holu. Bo w tym domu było jeszcze mnóstwo innych holi, w tym korytarze zupełnie bez sensu, kończące się ślepą uliczką. W drodze do frontowych drzwi obmyślałam scenariusz naszej rozmowy. On pewnie będzie tam stał z nachmurzoną miną, dokumentnie obrażony i będzie próbował nakłonić mnie do zmiany poglądów. Potem ja powiem, że to mój wybór, co myślę i nikt nie będzie mną dyrygował. Następnie zmusi mnie do przyznania sobie racji i będziemy tak stali w tym holu, dopóki nie zrobi się całkowicie ciemno. Chociaż tak naprawdę już nic nie widać.
 Kiedy doszłam do drzwi, byłam już właściwie zupełnie pewna jego odpowiedzi. Otworzyłam wejście i wcale nie zdziwiła mnie postać przede mną. Jednakowoż zmuszona byłam zbierać koparę z ziemi. Mokre, potargane brązowe włosy sterczały w każdą możliwą stronę, szare oczy błyszczały w ciemności, cała jego postawa wyrażała skruchę.
- Przepraszam- wypadło z jego ust drżącym, cichym głosem.
- Wejdź- przesunęłam się i zrobiłam mu miejsce w przejściu. Chętnie skorzystał z zaproszenia, chociaż z lekkim zawieszeniem.- Chodź ze mną.
 Poprowadziłam go do kuchni. Panował tam równie okrutny ziąb, co u mnie w pokoju, ale i tak temperatura wyższa była o jakieś dwa-trzy stopnie, niż na dworze. Podeszłam do szafki i wyjęłam z niej szklankę.
- Przepraszam- powtórzył się. Wręczyłam mu przedmiot.- Co mam z tym zrobić?
- Rzuć o ziemię- z wahaniem wykonał moje polecenie, nie bardzo chyba wiedząc po co.
- Rozbiła się, i co teraz?
- Teraz ją przeproś i zobacz, czy się pozbiera.
 Nie patrzył na mnie. Zawiesił wzrok na potłuczonym szkle i wyglądało, jakby miał tak trwać przez następne trzy życia. W kąciku prawego oka zauważyłam kształtującą się powoli łzę, wzbierała do momentu, kiedy osiągnęła apogeum i spłynęła po zaróżowionym policzku chłopaka. Po nie następna i następna i następna. No nie, chyba mi się tutaj nie rozryczysz.
 To co za chwilę zrobił odjęło mi mowę. Cały czerwony objął mnie mocno tak, że nie mogłam się ruszyć w jakikolwiek sposób. Uznałam, że próba ucieczki nic mi nie da i westchnęłam głęboko. Do nozdrzy dostał mi się cudowny zapach. Pachniał deszczem, sobą i jeszcze czymś. Ale nie mogłam zidentyfikować tego "czegoś". Z małą chwilą opóźnienia zauważyłam jak bardzo się trzęsie. Mogło to wynikać z dwóch rzeczy: zimna albo tego przeraźliwego szlochu, którym mnie raczył. Jezu, facet, puść stresa...
- Przepraszam, tak bardzo cię przepraszam, ja... Zachowałem się jak najgorszy burak- burak, bo burak, ale przynajmniej świadomy. Usłyszałam jego płacz pomieszany z chichotem. No tak, jedyny gość na świecie, który potrafi wpaść z buciorami do mojej głowy.
- Dobrze, że rozumiesz- dotąd moje ręce zwisały bezwładnie wzdłuż ciała, ale nagle poczułam, że powinnam go objąć, jakoś pocieszyć. Więc niepewnie wysunęłam ręce przed siebie i opuszkami palców zbadałam śliską fakturę jego kurtki. Stopniowo moje dłonie coraz śmielej oplatały jego sylwetkę, aż w końcu całkowicie spoczęły na mokrym okryciu. Wtedy on przytulił mnie jeszcze mocniej i resztki powietrza wyleciały z hukiem z moich płuc.
- Wiem, że to może nie jest właściwy moment, ale... Masz może ręcznik?- głos miał przytłumiony przez szalik. Zaśmiałam się cicho i wyplątałam z jego objęć. Oczy miał porządnie zaczerwienione, a policzki podpuchnięte. Czy to możliwe, żebym wcześniej nie zauważyła, że płakał w domu? Cóż, wrażliwy człowiek, trzeba na niego uważać.
- Chodź- skierowałam się na schody po lewej, odruchowo chwyciłam poręcz w kolorze zaśniedziałego złota i zaczęłam wspinać się na górę. Łazienka to nie był najbardziej reprezentacyjny pokój, można by nawet powiedzieć, że unikało się tego pomieszczenia jak najbardziej. Jednak tylko tam były ręczniki. Trzeba zainwestować w pralnię...
 Wanna na nóżkach przypominających pazury, umywalka z niezidentyfikowanym osadem, lustro pokryte "czymś" jak to zgrabnie ujęła moja matka, no i najlepsza część: grzyb wszędzie, gdzie się tylko da. Tak więc, gdy wprowadziłam go do tej pseudo łazienki zaczęłam obserwować jego reakcje. Niestety moje gorące oczekiwania szlag trafił, nie przejął się tym zbytnio. Chwycił po prostu pierwszy lepszy ręcznik, jaki znalazł i wytarł nim mokre włosy. Zawinął sobie turban na głowie, zdjął kurtkę oraz resztę przeszkadzającego ubrania. Następnie odwrócił się do mnie i, jak mi się zdaje, lekko spłonął rumieńcem.
- Umm... Możesz na chwilę...- szare oczy wbiły promień w białe obrzydliwe kafelki. Chwilę zajęło mi zweryfikowanie jego prośby, ale zaraz się zreflektowałam.
- O, tak jasne!- no pewnie, nie każdy ja mi się zdaje lubi się rozbierać przy płci przeciwnej. No chyba, że... Ale to nieważne.
 Opuściłam łazienkę charakterystycznie spłoszona i osunęłam się na podłogę obok drzwi. Luka przydreptał do mnie za chwilę, położył ogromny łeb na moich kolanach. Głaskałam go, delikatnie szarpiąc co dłuższe kosmyki. Mój wzrok utkwił w szarej ścianie pokrytej szlaczkiem wilgoci i rozwijającego się grzyba. Tak w sumie, to ten dom jest niezdrowy. Ale inna sprawa, że nie mamy już mieszkania w Londynie. I teraz to miejsce mam nazywać swoim... Nie,  nawet przez myśl mi to nie przejdzie. Nigdy.
 Drzwi się uchyliły, a moje oczy momentalnie powędrowały do jego twarzy. Szybko się uwinął.
- Tak sobie myślę... Widziałaś może kiedyś latarnie?- wstałam niezgrabnie. Jego głos wykazywał podekscytowanie.
- No jasne, takie małe pudełka ze świeczką w środku- podniosłam brew.
 Na moje wyjaśnienie prychnął.
- Nie takie latarnie. Chodzi mi o te wieże na wybrzeżu- oczy mu lśniły wyjątkowo chłopięcym blaskiem.
- A... To nie- uśmiechnęłam się przepraszająco.
- W takim razie musimy ci je pokazać- chwycił mnie za rękę i pociągnął na schody.
 Zapomniałam o tym, że zachował się jak bałwan, zapomniałam że sama popełniłam błąd, zapomniałam o zapalonych światłach. Leciałam na dół w krótkich szortach, z trzema swetrami na plecach i nie mogłam złapać tchu. Wypadliśmy z domu dosłownie jak rakiety, biegliśmy po domowej drodze z dziką radością, co chwila się wyprzedzając. Luka biegł koło mnie i cicho skamlał, ale nie mogłam zwrócić na to uwagi. Bieganie było taką radością. Gdybym mogła, biegałabym codziennie. Zdaje się, że chyba o czymś zapomniałam... Ale nie wiem o czym.
 Wiatr był ciepły, ale dokuczliwy. Smagał delikatnymi palcami po twarzy i rozwiewał roześmiane włosy. Pęd - jedyna rzecz, która się w tym momencie liczyła.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz