wtorek, 8 kwietnia 2014

Rozdział 5 DLACZEGO i dlaczego

 Wnętrze było utrzymane w raźnych kolorach, rzucających się w oczy. Od razu na wstępie, w holu, widać było mnóstwo zdjęć w różnobarwnych ramkach, większość z nich przedstawiała małego chłopca z wielkimi oczyskami, wpatrującego się wprost w obiektyw z otwartą buzią. Brązowe włosy były dłuższe niż teraz, zabrało mu to trochę chłopięcego uroku. Jake co chwila popychał mnie wgłąb domu, chyba krępowały go te zdjęcia. A naprawdę były słodkie. Boże, co się ze mną dzieje?! Dobra, chłopak jest fajny, ale...
- Serio jestem fajny?- nie wiem, kiedy pochylił się do mojego ucha i wyszeptał te słowa. Odskoczyłam jak oparzona.
- Wcale nie, nie wiem o co ci chodzi!- przyspieszyłam, żeby jak najdalej się od niego oddalić.- Co brałeś?
 Skręciłam na chybił trafił w prawą stronę i trafiłam ni z tego, ni z owego na schody. Odwróciłam się i spojrzałam na niego z zapytaniem. Pokazał mi, że droga wolna. Zaczęłam się więc wspinać, sapiąc coraz ciężej.
- Powiem ci, ale obiecaj...
- Że nikomu nie powiem. Nie musisz się martwić, sama kiedyś brałam- nie wiem dlaczego mu to powiedziałam. Słowa wypłynęły dźwięcznie z moich ust, a ja przeklęłam ohydnie w myśli i zaraz przeprosiłam. Jego śmiech niósł się w mojej głowie perlistym deszczem.
- Czyli dobrze nas do siebie dobrali. Prochy?- dotarliśmy na górę, musiałam zaczerpnąć głębszy oddech.
- Prochy, czasem coś mocniejszego. Ale nie pytaj, mam dosyć opowiadania o mojej "ciężkiej przeszłości"- zrobiłam znak przenośni, wywracając oczami.- Dopiero zaczynasz, co?
- Nie, właściwie to nie- zaskoczył mnie odpowiedzią, zmarszczyłam brwi.- Gdzie idziemy?
- Nie wiem, to twój dom- wymamrotałam cicho.- Więc jak z tym?
 Westchnął cicho i skręcił w lewo. Szliśmy do końca korytarza z niebieską tapetą i zieloną wykładziną, po czym wprowadził mnie do jasnego, małego pokoiku. Nieposłane łóżko, plakaty na ścianach, zaśmiecone biurko, wszystkie te chaotyczne elementy składały się na jedną spójną całość. Aż się ciepło człowiekowi na sercu robiło, gdy patrzył na rasowy bajzel.
 Chłopak usiadł na krześle obrotowym stojącym przy biurku i spuścił wzrok na swoje splecione dłonie. Po chwili namysłu usiadłam na łóżku, było ciepłe. Albo niedawno wstał albo brał tutaj.
- To jak?- przerwałam dziwną ciszę. Nie była ani niezręczna ani przyjemna, po prostu dziwna.
- Helena, po kablach. Chyba trochę mało- kciukiem i palcem wskazującym chwycił się za nasadę nosa i siedział tak z zamkniętymi oczami. Wyczuwałam jego zdenerwowanie, było prawie namacalne.
- Wziąłeś za dużo za małej dawki- uniosłam lekko kąciki ust, gdy zobaczyłam jak jego twarz rozjaśnia się w czymś na kształt uśmiechu.
- Tak, życie jest okrutne.
- Życie jest piękne, trzeba tylko brać odpowiednie leki- rzuciłam, a on się zaczął śmiać. Otworzył swoje piękne oczy i spojrzał na mnie z iskierkami błyszczącymi w nich. Czegoś tak pięknego, tak... radosnego, nie widziałam jeszcze nigdy. Był idealny.
- No tak, masz rację- na jego policzkach malował się cukierkowy róż, miałam wielką ochotę ich dotknąć.- A więc przyszłaś tu, żeby się uczyć?
 Skinęłam głową.
- Czyś ty kompletnie zwariowała? W sobotę? I to o takiej porze!- wskazał ręką zegar nad drzwiami, była dopiero ósma trzydzieści.
- Dla twojej informacji: nie mam na razie nic innego do roboty. Po prostu muszę się czymś zająć, to wszystko. Na pewno ci nie przeszkadzam?
- Na pewno, zresztą jakbym gdzieś wychodził, to chybabym nie brał, co?- popatrzył na mnie z wyrzutem.
 Wzruszyłam ramionami i spuściłam wzrok, moje paznokcie stały się nagle bardzo ciekawe. Potarłam palcami usta, zauważyłam ten tik dopiero po jakimś czasie. Wargi miałam suche i spierzchnięte. Potrząsnęłam głową wracając do rzeczywistości.
- Co mówiłeś?- spojrzałam na niego przepraszająco.
- Pytałem, czy chcesz zobaczyć ten Dwór, o którym ci mówiłem- uśmiechnął się łobuzersko.
 Kiwnęłam głową z podekscytowaniem i oboje wstaliśmy, wyszliśmy z pokoju. Zbiegliśmy po schodach szybko i dopadliśmy frontowych drzwi. Z lekkim zniecierpliwieniem czekałam, aż zamknie dom i uśmiechnęłam się, kiedy zostawiliśmy za sobą ogródek. Dwór majaczył przed nami, na razie sprawiał wrażenie małego, ale rósł z każdą chwilą. Jego przytłaczające działanie czuło się z odległości co najmniej dwustu metrów, a dokoła nas rzadki las. Atmosfera gęstniała z każdą sekundą, po jakimś czasie nie byłam do końca pewna, czy na pewno chcę tam iść. Prawda dotarła do mnie przed bramą. Jednak z pustego pragnienia pokazania swojej odwagi nie powiedziałam chłopakowi o swoim lęku.
- Umiesz się wspinać?- zapytał mnie ze światełkami w maleńkich źrenicach.
- Tak, a ty powinieneś mieć coś na rozszerzanie- rzuciłam i chwyciłam za lodowate pręty. Ich chłód kuł w ręce, bolało jakby ktoś wbijał mi w dłonie tysiące małych igiełek. Ale dotarłam na szczyt bramy, przerzuciłam nogi na drugą stronę i mocno się trzymając zeszłam na ziemię. Teraz ja byłam po jednej stronie, a on po drugiej. Uśmiechał się drwiąco z podniesioną brwią. Przekrzywiłam głowę lekko w lewo i zmarszczyłam czoło. Czemu tak się gapi?
- Właśnie jesteś sama po drugiej stronie bramy najbardziej nawiedzonego budynku w tej części Walii- cała krew mi odpłynęła z twarzy. Duchy. To jedna z moich licznych fobii.
 Chłopak przeskoczył na drugą stronę bramy, a ja dalej patrzyłam się w punkt, gdzie przed chwilą błyszczała w uśmiechu jego twarz. Coś do mnie mówił, ale dźwięki nie chciały się przebić przez ciężkie pasmo mojego lęku. Czułam jak powoli narastają we mnie mdłości i zaczyna robić mi się czarno przed oczami. Po co ja tu w ogóle przyłaziłam? Przecież tak dobrze wiem, że mam tą fobię! Poczułam, jak położył mi ciepłą dłoń na ramieniu. Ścisnął lekko, a ja dalej wgapiałam się w coraz ciemniejszy las. W końcu szarpnął mną mocniej i zwrócił na przeciw siebie.
- Co się stało?- źrenice rozszerzyły mu się ze strachu. To zabawne, pomyślałam nie wiadomo czemu.
- Ja... Nic- potrząsnęłam głową i odsunęłam się od niego na metr. Bliższe kontakty z kimkolwiek skutkowały jakąś więzią, a tego za wszelką cenę chciałam uniknąć. "Jakoś tego nie okazujesz", mruknęła zgryźliwie moja podświadomość. Odepchnęłam ją jak najdalej i więcej o tym nie myślałam.
- Na pewno chcesz tam iść? Zrobiłaś się zielona, jak wspomniałem o duchach- jego twarz zdradzała zdenerwowanie.- Boisz się?
- Nie, ja tylko...
- Boisz się. Fasmofobia?- uniósł brew w ironicznym geście. O nie, tego było już za wiele.
- Ja niczego się nie boję!- odpyskowałam. Kłamstwo roku.
- Jasne, zobaczymy- włożył ręce do kieszeni i wzruszył ramionami. Odwrócił się w stronę domu i na luzie zaczął iść spacerowym krokiem na drodze prowadzącej wprost do paszczy lwa. Fasmofobia. Muszę sobie zapamiętać to słowo.
 Z pewnym opóźnieniem ruszyłam za nim, zanim go dogoniłam musiałam zebrać się w sobie. Po głowie chodziły mi potworne obrazy z czasów, kiedy brałam psycho. Czasami były to bardzo przyjemne majaki, ale chwilami... Zmieniały się w krwiożercze bestie. W narkotycznym śnie potrafiłam pociąć się tak, że żyły miałam praktycznie na wierzchu. Lekarze mawiali w takich chwilach, że albo miałam niezwykły talent plastyczno-manualny, albo po prostu niebywałe szczęście. Wierzyłam raczej w okrutne demony, które utrzymywały mnie przy życiu dla swojej uciechy. Boga już dawno przestałam zauważać, stanowił nieistotny element mojej życiowej układanki. Za to Diabeł jak najbardziej był przeze mnie darzony respektem.
 W momencie, gdy zrównałam się z chłopakiem, ten spojrzał na mnie z nieodgadnionym wyrazem twarzy. Miałam wrażenie, że oczy mu lekko posmutniały.
- Czemu myślisz o mnie "chłopak"? Czemu nie myślisz po imieniu?- przygryzł wargę w oczekiwaniu na odpowiedź. Oderwałam wzrok od jego palącego spojrzenia i wbiłam oczy w jeden punkt przed sobą.
- Nie zrozumiesz- w moim głosie zawarta była swego rodzaju rozpacz. Nikt mnie nie rozumiał, no może pies. Pies!- Jezu!
 Odwróciłam się i zobaczyłam Lukę biegnącego za nami. Czyli znalazł dziurę, spryciula jeden. Odetchnęłam z ulgą i przyłożyłam rękę do piersi, gdzie galopowało rozpędzone do granic możliwości serce. Oddychałam głęboko, zaciągając się drogocennym tlenem. Na chwilę zapomniałam o Nim.
- No więc- nie dane mi było długo trwać w błogiej nieświadomości.
- Mówię przecież, że nie zrozumiesz- fuknęłam jak kotka.
- Jesteś tego pewna?- stanął w miejscu. Zatrzymałam się wbrew swojej woli i popatrzyłam mu głęboko w oczy. Niezbita pewność odstąpiła na chwilę, a jej miejsce zajęło poruszenie. A jeśli on zrozumie? Jeżeli to właśnie on ma być tym, który pomoże mi się pozbierać?
 Moje usta same ułożyły się w odpowiedź.
- Nie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz