- Ja i tak nigdy nie patrzę, co ludzie mówią. Słucham ich myśli- poczułam dotyk delikatnej skóry po zewnętrznej stronie mojej dłoni. Uśmiechnęłam się blado.
- Masz ochotę posłuchać zwierzeń doświadczonej nastolatki?- powiedziałam z wisielczym humorem.
- Podejrzewam, że bardzo chcesz mi to opowiedzieć- wziął moją rękę w swoją, ciepłą i zaczął prowadzić w stronę ogrodu.
Przez dłuższy czas nic nie mówiłam, a on nie naciskał. Szliśmy po prostu i cieszyliśmy się wiosennym powiewem wiatru. Włosy tańczyły wokół mojej głowy, czerwone nitki rabarbaru. Dom z zewnątrz był zdecydowanie w gorszym stanie niż mój, ale wzbudzały taki sam respekt, ostrzeżenie samo w sobie. Musimy być albo wyjątkowo odważni, albo niezwykle głupi, że tutaj weszliśmy. Ciekawe ile osób uważa to miejsce za przeklęte.
Ogród był szary. Gdzieniegdzie prześwitywała matowa zieleń w najciemniejszym możliwym odcieniu, ogólnie przygnębiające miejsce. To znaczy, przygnębiające dla normalnych ludzi. Bo na nas chyba działało orzeźwiająco. Musimy być bardziej dziwni, niż sobie to wyobrażam.
Jake chrząknął.
- To jak, mówisz?- chłodny powiew zaróżowił jeszcze bardziej jego policzki, gdy odwrócił się do mnie zobaczyłam rozszerzające się źrenice.
- Aż tak ci zależy?- moje odbicie w czarnych plamkach było zniekształcone, miałam za dużą głowę i od tego chciało mi się śmiać. Poczułam jak wewnątrz mnie kiełkuje iskierka nadziei. A może jednak...?
- Więc tak...- weszliśmy na żwirową ścieżkę prowadzącą przez park. Zmarszczyłam brwi, zastanawiając się nad rozpoczęciem.- Myślę, że przestałam udawać towarzyską, miłą dziewczynkę gdzieś w wieku pięciu lat. Nigdy nie mogłam dostosować się do środowiska, potrafiłam jedynie zgrywać podobną do reszty. Ale w środku czułam się kompletnie niepotrzebna, inna. Więc zaczęłam gadać do siebie i do różnych przedmiotów, tak dowiedziałam się o moim darze. Gdybyś widział moją minę, kiedy po raz pierwszy usłyszałam ścianę... No nieważne, otoczenie uznało mnie za dziwną i poleciło rodzicom psychologa. To było jak miałam osiem lat. Pierwsza wizyta była koszmarem, zapamiętam ją do końca życia.
Nie musiałam o niej mówić, on widział moją retrospekcję. Siedzę na żółtej kanapie, moje chude nogi nie sięgają podłogi. Jestem ubrana w drapiącą, obrzydliwie niebieską sukienkę i wszystko bez wyjątku mnie przeraża. Szczególnie monstrualna postać siedząca przy biurku i wpatrująca się we mnie świdrującym spojrzeniem. Wielkie okulary, niczym denka od słoików powiększają znacznie mdłe tęczówki, podkreślają każdą zmarszczkę. Od początku wiedziałam, że nie lubię tej pani, potem szczypnęła mnie boleśnie w policzek i stwierdziłam, że jej nienawidzę.
- Jesteś strasznie blada, dziecko!- podskakuję lekko, kiedy po małym pokoiku roznosi się jej skrzekliwy głos.- Na pewno jesteś wariatką, ale nie bój się! Wyleczymy cię z tego!
Kiedy ja nie chcę, żeby mnie leczono. Prawie mówię to na głos, jednak powstrzymuje mnie jej spojrzenie. W tamtym momencie zamknęłam się na dobre.
Powracam do rzeczywistości.
- No i zaczęłam nienawidzić samej siebie. Szukałam ideału przedstawianego w reklamach i filmach, a zamiast tego znajdowałam niedowartościowaną, zakompleksioną dziewczynę. Jak miałam dwanaście lat ktoś podsunął mi dragi, nawet nie pamiętam jego imienia. Mam talent do wymazywania z pamięci różnych wspomnień niewygodnych i wzbudzających wyrzuty sumienia. Dwa-trzy lata mam wyjęte z życiorysu, nienawidzę ich wspominać. Poniżenie przez rówieśników, narkotyki, umartwianie się, kompletny brak zainteresowania ze strony rodziców... Wiesz, to trochę wpływa na psychikę. No i jeszcze moja "choroba". Tak ją nazwał dyrektor. Ale ja nie uważam się ani za wariatkę, ani za narkomankę. Po prostu...
- Dlaczego wzięłaś narkotyki?- wypływa z jego ust.
- Myślę, że chodziło mi o zapomnienie. Brałam głównie odurzające prochy, nic silniejszego. No może od czasu do czasu...
Zapadła cisza. Kolejny, dziwny przerywnik w naszej rozmowie. Dalej spacerowaliśmy żwirową drogą, trącając co jakiś czas kamyki czubkiem buta. Zaszliśmy już daleko, obejrzałam się za siebie. Czy to... O nie.
- Spójrz!- stanęłam gwałtownie i wskazałam ręką... co?
- Gdzie?- zmrużył oczy, patrząc na wskazany przez mnie punkt.- Nic nie widzę.
- Ja... Musiało mi się wydawać- nie wydawało mi się. Wiem to. Wyraźnie patrzyła na mnie jakaś postać, nie wiem kto to był, ale na pewno nie dozorca.
- Szczerze wątpię, żeby ci się wydawało- spojrzał na mnie szarymi oczami.- Musimy wiać.
- Dlaczego?- zimny dreszcz przebiegł mi po plecach, niczym mokre zwierzątko.
- Później ci wytłumaczę, a teraz zawracamy i udajemy, że nic się nie stało- usłyszałam go.- Nie denerwuj się, po prostu chodźmy do domu.
- Co się dzieje? Przed czym uciekamy?
Nie odpowiedział mi. Coś mi tu nie pasuje. Zawróciliśmy.
- Czemu jesteś taka...
- Dziwna?
- Nie. Niedostępna.
Zastanowiło mnie jego pytanie. Nasz chód był szybszy niż ostatnio, więc trochę trudno mi było oddychać. Ja niedostępna? Być może. Ale dlaczego?
- Codziennie, gdzieś tam, płaczę cicho w kącie. Czasem z jakiegoś powodu, czasem bez. To chore, ale to ja. Nie chcę mieć przyjaciół, bo przyjaciel to najgorszy wróg. Zna wszystkie twoje sekrety i wykorzystuje je przeciw tobie.
- Dlaczego tak uważasz?
- Bo zbyt wiele ludzi w moim życiu kazało mi zmienić poglądy. Kiedyś próbowałam zmieniać się dla innych, ale...
- Nie zmieniaj się tylko po to, żeby ktoś cię polubił. Bądź sobą, a znajdziesz odpowiednich ludzi, którzy pokochają prawdziwą ciebie.
- Nie wierzę już w to.
Ucisk wokół mojej ręki zwiększył się.
- Może potrzebujesz czułości?
- Może potrzebuję umrzeć?
Po mojej odpowiedzi-pytaniu nastąpiła cisza. Nasze ręce się rozłączyły i szliśmy oddzielnie, w większej odległości, niż chwilę wcześniej. Czy to nie jest ciekawe? W jednym momencie ludzie ze sobą rozmawiają o ich życiowych problemach, a w drugim się do siebie nie odzywają. Paranoja.
- Prawda jest taka, że wszyscy cię skrzywdzą. Musisz po prostu odróżnić tych, dla których warto cierpieć.
Auć. Zabolało.
- Masz ochotę posłuchać zwierzeń doświadczonej nastolatki?- powiedziałam z wisielczym humorem.
- Podejrzewam, że bardzo chcesz mi to opowiedzieć- wziął moją rękę w swoją, ciepłą i zaczął prowadzić w stronę ogrodu.
Przez dłuższy czas nic nie mówiłam, a on nie naciskał. Szliśmy po prostu i cieszyliśmy się wiosennym powiewem wiatru. Włosy tańczyły wokół mojej głowy, czerwone nitki rabarbaru. Dom z zewnątrz był zdecydowanie w gorszym stanie niż mój, ale wzbudzały taki sam respekt, ostrzeżenie samo w sobie. Musimy być albo wyjątkowo odważni, albo niezwykle głupi, że tutaj weszliśmy. Ciekawe ile osób uważa to miejsce za przeklęte.
Ogród był szary. Gdzieniegdzie prześwitywała matowa zieleń w najciemniejszym możliwym odcieniu, ogólnie przygnębiające miejsce. To znaczy, przygnębiające dla normalnych ludzi. Bo na nas chyba działało orzeźwiająco. Musimy być bardziej dziwni, niż sobie to wyobrażam.
Jake chrząknął.
- To jak, mówisz?- chłodny powiew zaróżowił jeszcze bardziej jego policzki, gdy odwrócił się do mnie zobaczyłam rozszerzające się źrenice.
- Aż tak ci zależy?- moje odbicie w czarnych plamkach było zniekształcone, miałam za dużą głowę i od tego chciało mi się śmiać. Poczułam jak wewnątrz mnie kiełkuje iskierka nadziei. A może jednak...?
- Więc tak...- weszliśmy na żwirową ścieżkę prowadzącą przez park. Zmarszczyłam brwi, zastanawiając się nad rozpoczęciem.- Myślę, że przestałam udawać towarzyską, miłą dziewczynkę gdzieś w wieku pięciu lat. Nigdy nie mogłam dostosować się do środowiska, potrafiłam jedynie zgrywać podobną do reszty. Ale w środku czułam się kompletnie niepotrzebna, inna. Więc zaczęłam gadać do siebie i do różnych przedmiotów, tak dowiedziałam się o moim darze. Gdybyś widział moją minę, kiedy po raz pierwszy usłyszałam ścianę... No nieważne, otoczenie uznało mnie za dziwną i poleciło rodzicom psychologa. To było jak miałam osiem lat. Pierwsza wizyta była koszmarem, zapamiętam ją do końca życia.
Nie musiałam o niej mówić, on widział moją retrospekcję. Siedzę na żółtej kanapie, moje chude nogi nie sięgają podłogi. Jestem ubrana w drapiącą, obrzydliwie niebieską sukienkę i wszystko bez wyjątku mnie przeraża. Szczególnie monstrualna postać siedząca przy biurku i wpatrująca się we mnie świdrującym spojrzeniem. Wielkie okulary, niczym denka od słoików powiększają znacznie mdłe tęczówki, podkreślają każdą zmarszczkę. Od początku wiedziałam, że nie lubię tej pani, potem szczypnęła mnie boleśnie w policzek i stwierdziłam, że jej nienawidzę.
- Jesteś strasznie blada, dziecko!- podskakuję lekko, kiedy po małym pokoiku roznosi się jej skrzekliwy głos.- Na pewno jesteś wariatką, ale nie bój się! Wyleczymy cię z tego!
Kiedy ja nie chcę, żeby mnie leczono. Prawie mówię to na głos, jednak powstrzymuje mnie jej spojrzenie. W tamtym momencie zamknęłam się na dobre.
Powracam do rzeczywistości.
- No i zaczęłam nienawidzić samej siebie. Szukałam ideału przedstawianego w reklamach i filmach, a zamiast tego znajdowałam niedowartościowaną, zakompleksioną dziewczynę. Jak miałam dwanaście lat ktoś podsunął mi dragi, nawet nie pamiętam jego imienia. Mam talent do wymazywania z pamięci różnych wspomnień niewygodnych i wzbudzających wyrzuty sumienia. Dwa-trzy lata mam wyjęte z życiorysu, nienawidzę ich wspominać. Poniżenie przez rówieśników, narkotyki, umartwianie się, kompletny brak zainteresowania ze strony rodziców... Wiesz, to trochę wpływa na psychikę. No i jeszcze moja "choroba". Tak ją nazwał dyrektor. Ale ja nie uważam się ani za wariatkę, ani za narkomankę. Po prostu...
- Dlaczego wzięłaś narkotyki?- wypływa z jego ust.
- Myślę, że chodziło mi o zapomnienie. Brałam głównie odurzające prochy, nic silniejszego. No może od czasu do czasu...
Zapadła cisza. Kolejny, dziwny przerywnik w naszej rozmowie. Dalej spacerowaliśmy żwirową drogą, trącając co jakiś czas kamyki czubkiem buta. Zaszliśmy już daleko, obejrzałam się za siebie. Czy to... O nie.
- Spójrz!- stanęłam gwałtownie i wskazałam ręką... co?
- Gdzie?- zmrużył oczy, patrząc na wskazany przez mnie punkt.- Nic nie widzę.
- Ja... Musiało mi się wydawać- nie wydawało mi się. Wiem to. Wyraźnie patrzyła na mnie jakaś postać, nie wiem kto to był, ale na pewno nie dozorca.
- Szczerze wątpię, żeby ci się wydawało- spojrzał na mnie szarymi oczami.- Musimy wiać.
- Dlaczego?- zimny dreszcz przebiegł mi po plecach, niczym mokre zwierzątko.
- Później ci wytłumaczę, a teraz zawracamy i udajemy, że nic się nie stało- usłyszałam go.- Nie denerwuj się, po prostu chodźmy do domu.
- Co się dzieje? Przed czym uciekamy?
Nie odpowiedział mi. Coś mi tu nie pasuje. Zawróciliśmy.
- Czemu jesteś taka...
- Dziwna?
- Nie. Niedostępna.
Zastanowiło mnie jego pytanie. Nasz chód był szybszy niż ostatnio, więc trochę trudno mi było oddychać. Ja niedostępna? Być może. Ale dlaczego?
- Codziennie, gdzieś tam, płaczę cicho w kącie. Czasem z jakiegoś powodu, czasem bez. To chore, ale to ja. Nie chcę mieć przyjaciół, bo przyjaciel to najgorszy wróg. Zna wszystkie twoje sekrety i wykorzystuje je przeciw tobie.
- Dlaczego tak uważasz?
- Bo zbyt wiele ludzi w moim życiu kazało mi zmienić poglądy. Kiedyś próbowałam zmieniać się dla innych, ale...
- Nie zmieniaj się tylko po to, żeby ktoś cię polubił. Bądź sobą, a znajdziesz odpowiednich ludzi, którzy pokochają prawdziwą ciebie.
- Nie wierzę już w to.
Ucisk wokół mojej ręki zwiększył się.
- Może potrzebujesz czułości?
- Może potrzebuję umrzeć?
Po mojej odpowiedzi-pytaniu nastąpiła cisza. Nasze ręce się rozłączyły i szliśmy oddzielnie, w większej odległości, niż chwilę wcześniej. Czy to nie jest ciekawe? W jednym momencie ludzie ze sobą rozmawiają o ich życiowych problemach, a w drugim się do siebie nie odzywają. Paranoja.
- Prawda jest taka, że wszyscy cię skrzywdzą. Musisz po prostu odróżnić tych, dla których warto cierpieć.
Auć. Zabolało.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz